Stanowiła prawie całe jego życie. Piękna, po prostu piękna. Z nieukrywaną radością, a nawet lubieżnie przyglądał się Jej jak leniwie przeciągała się w promieniach słońca. Wyglądała jeszcze piękniej w lekkim zmroku. Zrobiłby dla niej dosłownie wszystko. Zrezygnował z intratnej posady, gdyż była związana z częstymi wyjazdami.
Jak to zostawić ją samą?
Taką bezbronną kruszynkę?
Czy można komuś powierzyć opiekę nad Nią?
Tak zwyczajnie zaufać?
Nie, nie. Nigdy w życiu.
Przestał wyjeżdżać na wakacje każdą, ale to każdą chwilę poświęcając Jej i tylko Jej. I wcale, ale to wcale z tego powodu nie było mu przykro czy źle.
Wręcz przeciwnie. Jej wspaniała, pielęgnowana tak troskliwie uroda napawała go autentyczną dumą.
Każdego ranna witał się z nią czule i tak samo czule żegnał się z nią wieczorem.
A w nocy?
W nocy bardzo często śnił i śnił o Niej oraz o ich wspaniałym, wspólnym życiu.
Jedynie z czym musiał się pogodzić to z chodzeniem do pracy. Ale nic to. Na laptopie widniało Jej fantastyczne zdjęcie (które jednak w obawie o zazdrość skwapliwie ukrywał przed kolegami), a więc tak w zasadzie to nawet wtedy byli razem.
Zawsze razem.
On i Ona.
Ona i ON.
Jego Vanda Orchidaceae.