Archiwum dnia: 12 września, 2008

Dania.

                                    No cóż wszystko, co dobre…. a więc nasze wakacje również się skończyły. Wyruszyliśmy tym razem na północ, do Danii. Piękny, zielony, przyjazny kraj, ale….zimny i deszczowy. Wszędzie widać troskę o przyrodę i zwierzęta. Odnoszę wrażenie, ze każdy Duńczyk ma psa, który jest wszędzie „welcome”, głaskany i, a jakże, podziwiany na dzień dobry. Psy są kochane i zadbane, a wiec niejako automatycznie nieagresywne. Dziwna to sprawa z tymi psami. Istnieją bowiem kraje gdzie z psem praktycznie nigdzie wejść nie wolno (np. Italia czy Hiszpania) i istnieją, na szczęście, takie gdzie nikomu to absolutnie nie przeszkadza. W Belgii wchodzę z psem nawet do apteki gdzie również inny psiak niejako pracuje. Widok ten zresztą nagminnie przyprawia o duże zdziwienie naszych gości z Polski. O marnej egzystencji psów na łańcuchach w Polsce nawet nie wspomnę. Ale wracając do Danii; wieczorem widać ciemne niebo i gwiazdy, a nawet drogę mleczna. Piękny, romantyczny widok! Jak dla mnie przynajmniej. Spora liczba turystów ,generalnie jak zwykle z Niemiec czy Holandii, ale także z Polski. Ci ostatni, głownie w autobusach, skumulowani razem zupełnie przypadkowo. Zawsze mnie dziwi ten sposób podróżowania gdzie nawet sika się na komendę, ale cóż „de guistibus et coloribus non est disputandum”. Podobno. 
                          Tubylcy niezwykle grzeczni i uprzejmi. Wystarczy na chwile zatrzymać się z mapą w ręce, a oni już chcą help you. Dania chlubi się jednym z najwyższych poziomów życia w Europie, mimo tego nie widać jakiś obrzydliwych architektonicznie rezydencji ogrodzonych i bronionych jak twierdze. Wszędzie brak płotów i bram najeżonych kolcami, co chyba tak naprawdę wiele mówi o społeczeństwie. Ludzie są skromni, spokojni, także skromnie i sportowo (co nie znaczy w dresach) ubrani, a Dunki wcale nie takie straszne jak czytałam.  Pięknie jest utrzymane wybrzeże gdzie można spacerować lub jeździć na rowerze do woli, kiedy nie leje rzecz jasna. Albo nawet wtedy, kiedy leje jak z cebra, co widziałam zresztą na własne oczy. Kopenhaga – must seen! Ale uwaga: małe porto w restauracji kosztuje ok. 10 euro. Nie jestem żadną miłośniczką, czy też znawcą piwa, ale Carlsberg, (czyli po naszemu „wzgórze Carla”, syna założyciela browaru) jest bardzo dobre i nawet mi smakowało. No to na zakończenie: „farvel” Danio!