Niedawna wizyta w Polsce. Zachęcona mailami i telefonami wpadam w odwiedziny. Bardzo, ale to bardzo się cieszę, mam tyle do opowiedzenia i tylu rzeczy chcę się dowiedzieć.
Wszędzie, ale to wszędzie grają telewizory. W pierwszym domu, na 5 osób, przypadają 4 odbiorniki. W drugim na 4 osoby aż 3, a w trzecim mieszkaniu, wielkości chusteczki do nosa, telewizor zajmuje dużą część malutkiego livingu. Oczywiście, w tym ostatnim nie ma już miejsca na żadne książki. Sorki, sorki, korekta, jest jedna: kucharska. Nikt nie wyłącza telewizora nawet w czasie posiłku i wizyty ZAPOWIEDZIANEGO i OCZEKIWANEGO (!) gościa. Rozmowa się nie klei, gdyż gospodarze ciągle, niby ukradkiem zerkają na ekran. Nikt nie słucha i się nie wsłuchuje w zadawane pytania. Rozmowa przez duże „R” jest absolutną fikcją. Moi gospodarze nie reprezentują nizin społecznych, ani tzw. buraków, w szufladach leżą zakurzone dyplomy wyższych uczelni, domy są duże, przestronne i dostatnie, a przed nimi prężą się wypasione samochody. Mieszkająca w jednym z nich, starsza pani doskonale zna i śledzi dzieje bohaterów kilku (!) seriali dziennie, a swojego wnuka, btw mieszkającego o rzut beretem, widziała kilka miesięcy temu i nie potrafi dokładnie powiedzieć co on robi. „Chyba coś w architekturze” – słyszę. W innym, jeden mieszkaniec, nie potrafi zasnąć bez grającego na cały regulator telewizora. Myślę, że włodarze jego ukochanej stacji nie do końca byliby z tego zadowoleni. Ja naprawdę nie żartuję, są to niestety fakty i to jest właśnie najgorsze.
Gdzie jest miejsce na czas dla siebie, na chwilę refleksji, zastanowienia, zadumania, odpoczynku, na miłość? Obawiam się, że sex jest uprawiany tylko podczas reklam (tak, aby nie stracić cennego wątku oglądanych, kolejnych bzdur), a wszystkie biblioteki chyba są już dawno zamknięte. Zresztą, po co myśleć samemu? To takie trudne i takie nudne. Oglądają wszystko wszyscy; starzy i młodzi, emeryci i studenci, mniej lub bardziej ogłupieni szklaną papką. Wszyscy solidarnie narzekają na zapracowanie i brak czasu. Śmiechu warte! Haaaaaaalo, zapracowani ludzie naprawdę pracują i nie mogą sobie pozwolić na spędzanie wielu godzin dziennie godzin przed TV. „Przeszkadzam?”- nie, nie, skądże. Nikt nie widzi problemu. Normalka?!
Cholera, zdawało mi się, ze byłam zaproszona…. .Może słowo „zaproszenie” znaczy teraz coś zupełnie innego, a ja jestem zwyczajnie niedoinformowana?
Odbiorniki ryczą na całego, gdzieniegdzie już od 06.00. rano, szczególnie wszechobecne reklamy dają mi się we znaki. Odnoszę wrażenie, ze wszystkie czyta jeden facet z udawaną chrypką (niby sexy czy jak?). Poszaleli. Na szklanym ekranie identyczne lalki barbi, lokalne, wielkie gwiazdy chrzanią trzy po trzy opowiadając głupoty. Wzrasta poziom libido pod budkami z piwem. Dodaję, że nic, ale to nic szczególnego, godnego uwagi się nie wydarzyło na świecie: nie wybuchła trzecia wojna światowa, Osama jest ciągle na wolności, a wspaniali prezydenci niektórych krajów nie podali się do dymisji.Typowa, polska, słynna gościnność? Co z niej zostało? Wszechobecna sałatka ziemniaczana i kawałek tłustej kiełbasy. A i jeszcze „siki Weroniki” przez niektórych zwane herbatą. Smutne to, ale prawdziwe.
Pytam innych Polaków o wrażenia z wizyty w kraju i wszyscy, ale to wszyscy potwierdzają moje opinie. A więc nie tylko ja spotykam się z podobnymi afrontami i wspaniałym przyjęciem. Już zaczęłam się bowiem obawiać, czy to nie jest, w jakimś sensie, moja wina. Czy naprawdę nie można żyć inaczej? Poświęcać gościom trochę uwagi, zainteresowania, wymieniać poglądy, żartować, sprawiać, ze czują się oni ważni i oczekiwani. Nie czuję się jak królowa angielska i nie wymagam chyba zbyt wiele. Nie jestem socjologiem, ale może gdyby ludzie zaczęli więcej myśleć samodzielnie, rozmawiając ze sobą rzeczywiście się komunikować, dzielić się problemami i spostrzeżeniami, pomagać lub chociaż próbować pomagać sobie wzajemnie, byłoby tam trochę lepiej? Mniej prostactwa w życiu codziennym? Mniej zaciętych, złych twarzy? Mniej blogów w „Gazeta.pl”?
Ale kogo to obchodzi.




