Archiwa miesięczne: Październik 2008

Szklana pułapka.

                                 Niedawna wizyta w Polsce. Zachęcona mailami i telefonami wpadam w odwiedziny. Bardzo, ale to bardzo się cieszę, mam tyle do opowiedzenia i tylu rzeczy chcę się dowiedzieć.

                                 Wszędzie, ale to wszędzie grają telewizory. W pierwszym domu, na 5 osób, przypadają 4 odbiorniki. W drugim na 4 osoby aż 3, a w trzecim mieszkaniu, wielkości chusteczki do nosa, telewizor zajmuje dużą część malutkiego livingu. Oczywiście, w tym ostatnim nie ma już miejsca na żadne książki. Sorki, sorki, korekta, jest jedna: kucharska. Nikt nie wyłącza telewizora nawet w czasie posiłku i wizyty ZAPOWIEDZIANEGO i OCZEKIWANEGO (!) gościa. Rozmowa się nie klei, gdyż gospodarze ciągle, niby ukradkiem zerkają na ekran. Nikt nie słucha i się nie wsłuchuje w zadawane pytania. Rozmowa przez duże „R” jest absolutną fikcją. Moi gospodarze nie reprezentują nizin społecznych, ani tzw. buraków, w szufladach leżą zakurzone dyplomy wyższych uczelni, domy są duże, przestronne i dostatnie, a przed nimi prężą się wypasione samochody. Mieszkająca w jednym z nich, starsza pani doskonale zna i śledzi dzieje bohaterów kilku (!) seriali dziennie, a swojego wnuka, btw mieszkającego o rzut beretem, widziała kilka miesięcy temu i nie potrafi dokładnie powiedzieć co on robi. „Chyba coś w architekturze” – słyszę. W innym, jeden mieszkaniec, nie potrafi zasnąć bez grającego na cały regulator telewizora. Myślę, że włodarze jego ukochanej stacji nie do końca byliby z tego zadowoleni. Ja naprawdę nie żartuję, są to niestety fakty i to jest właśnie najgorsze.

                                Gdzie jest miejsce na czas dla siebie, na chwilę refleksji, zastanowienia, zadumania, odpoczynku, na miłość? Obawiam się, że sex jest uprawiany tylko podczas reklam (tak, aby nie stracić cennego wątku oglądanych, kolejnych bzdur), a wszystkie biblioteki chyba są już dawno zamknięte. Zresztą, po co myśleć samemu? To takie trudne i takie nudne. Oglądają wszystko wszyscy; starzy i młodzi, emeryci i studenci, mniej lub bardziej ogłupieni szklaną papką. Wszyscy solidarnie narzekają na zapracowanie i brak czasu. Śmiechu warte! Haaaaaaalo, zapracowani ludzie naprawdę pracują i nie mogą sobie pozwolić na spędzanie wielu godzin dziennie godzin przed TV. „Przeszkadzam?”- nie, nie, skądże. Nikt nie widzi problemu. Normalka?!

 Cholera, zdawało mi się, ze byłam zaproszona…. .Może słowo „zaproszenie” znaczy teraz coś zupełnie innego, a ja jestem zwyczajnie niedoinformowana?  

                                  Odbiorniki ryczą na całego, gdzieniegdzie już od 06.00. rano, szczególnie wszechobecne reklamy dają mi się we znaki. Odnoszę wrażenie, ze wszystkie czyta jeden facet z udawaną chrypką (niby sexy czy jak?). Poszaleli. Na szklanym ekranie identyczne lalki barbi, lokalne, wielkie gwiazdy chrzanią trzy po trzy opowiadając głupoty. Wzrasta poziom libido pod budkami z piwem. Dodaję, że nic, ale to nic szczególnego, godnego uwagi się nie wydarzyło na świecie: nie wybuchła trzecia wojna światowa, Osama jest ciągle na wolności, a wspaniali prezydenci niektórych krajów nie podali się do dymisji.Typowa, polska, słynna gościnność? Co z niej zostało? Wszechobecna sałatka ziemniaczana i kawałek tłustej kiełbasy. A i jeszcze „siki Weroniki” przez niektórych zwane herbatą. Smutne to, ale prawdziwe.

                                    Pytam innych Polaków o wrażenia z wizyty w kraju i wszyscy, ale to wszyscy potwierdzają moje opinie. A więc nie tylko ja spotykam się z podobnymi afrontami i wspaniałym przyjęciem. Już zaczęłam się bowiem obawiać, czy to nie jest, w jakimś sensie, moja wina. Czy naprawdę nie można żyć inaczej? Poświęcać gościom trochę uwagi, zainteresowania, wymieniać poglądy, żartować, sprawiać, ze czują się oni ważni i oczekiwani. Nie czuję się jak królowa angielska i nie wymagam chyba zbyt wiele. Nie jestem socjologiem, ale może gdyby ludzie zaczęli więcej myśleć samodzielnie, rozmawiając ze sobą rzeczywiście się komunikować, dzielić się problemami i spostrzeżeniami, pomagać lub chociaż próbować pomagać sobie wzajemnie, byłoby tam trochę lepiej? Mniej prostactwa w życiu codziennym? Mniej zaciętych, złych twarzy? Mniej blogów w „Gazeta.pl”?

Ale kogo to obchodzi.

 


Scent of a Woman.

 Bardzo, ale to bardzo wkurzająca sprawa. Od jakiegoś czasu używane, ukochane przeze mnie i przez domowego wąchacza perfumy nie są więcej produkowane. Szlag mnie trafia! Po naprawdę długich poszukiwaniach dowiedziałam się, że była to seria limitowana i niejako jednorazowa. A niech żesz to. Równie często zdarza mi się to ze szminkami czy pudrami, powodując wielką moją irytację. Zupełnie jakbym nie miała innych problemów w życiu.   Piękny zapach „Touch of  Summer” firmy Lacoste przestał istnieć. Tragedia.Teraz musze zmarnować i zresztą już zmarnowałam wiele czasu na chodzenie do drogeriach i wąchanie, wąchanie i jeszcze raz wąchanie. Perfumy to w końcu część mojej osobowości i wiele,wiele mówią o właścicielu. 

                    Przeprowadzone badania (stricte naukowe, rzecz jasna) na znajomych dowodzą, że nie tylko ja jestem poirytowana właśnie tym problemem.

                    Być może wczoraj jednak coś odkryłam, ale trzeba troszkę poczekać. Tak to już z perfumami bywa, że osobiście  potrzebuję kilku, dni aby nowy zapach polubić. „Le jardin après la mousson” produkcji Hermès. Brzmi ładnie, romantycznie i przemawia do mojej wyobraźni.

 

Uptodating nr1.

Ciągle wącham i chyba mi się podoba.

Mąż – bez specjalnego zachwytu, raczej w stylu „może być”.

Pies – absolutnie zawsze zachwycony merda ogonem czyli aprobuje absolutnie.

Uptodating nr 2.

Minęło kilka dni i ciągle nic.

Uptodating nr 3.

Sprawy maja się coraz gorzej, bowiem wywąchałam konkurencję: „For woman” firmy Lacoste. Maż wyraźnie optuje za tym właśnie zapachem.

Uptodating nr 4.

Yes,yes,yes! Mam, kupiłam!

Strach.

                         Wszechobecny i wszechogarniający. Nigdy nie śpi i jest bardzo aktywny,nawet hiperkinetyczny, kiedy ja próbuję spać. Nigdy nie bywa zmęczony. Wiem, że trochę irracjonalny, ale jednak ogromny STRACH przed następną operacją.

Irracjonalny ponieważ:

– operacja jest rutynowa

– szpital znakomity (wielokrotnie sprawdzone!)

– chirurg zna się na rzeczy i ma odpowiednią renomę

Powtarzam te słowa jak mantrę. I nic. Nie pomaga. Niestety.

– Proszę?

 -Ja z moim ,że tak powiem, doświadczeniem nie powinnam tak bardzo się bać?

A może właśnie panikuję niejako „dzięki” niemu?

Błagam cię straszny strachu: daj chociaż na chwilkę odetchnąć.

  

Wycieczka-ucieczka.

               Wróciliśmy z kilkudniowego pobytu w Schwarzwaldzie; Ty miałeś ważny meeting, ja pojechałam jako osoba towarzysząco– interesująco- przeszkadzająca. Już sama podroż do Freiburga prowadząca przez belgijskie Ardeny i Luxemburg jest pełna uroku. Piękne widoki, góry i pagórki, drzewa pełne, cudownych o tej porze, kolorowych liści. Osobiście uważam jesień, a dokładnie jej moment kiedy liście jeszcze się trzymają drzew, za najpiękniejszą porę roku.

Wielka szkoda, że to samo określenie  tak rzadko można odnieść do jesieni życia…. . Podroż zdecydowanie uprzyjemnia bezdyskusyjna jakość niemieckich dróg. Freiburg znam dobrze i miasto to nieustannie mi się podoba. Już samo to, że uniwersyteckie, a więc nieco inny wygląd, atmosfera, priorytety, chociaż  centrum zadziwiająco puste po 22. Jeden dzień mając tylko dla siebie, wykorzystałam na zakupy. Pełno jest w sklepach rzeczy w moim ulubionym „less is more” stylu, ale biorąc pod uwagę panujący obecnie kryzys ekonomiczny, kupiłam tylko jedną. Jedzenie w restauracjach, chociaż mało jak na mój gust wyrafinowane, jest smaczne i olbrzymie, a obsługa  grzeczna  profesjonalna i uprzejma.

 Czy ktoś mógłby to przekazać wiecznie nadąsanym

polskim kelnerom?

Tanio. W drodze powrotnej zatrzymujemy się na lunch w naprawdę uroczym Baden-Baden, a na nocleg w Koblenz. Miasto to ,położone wśród winnic, zadziwia mnie spokojem, czystością, kolorystyką pięknych winnic i chociaż nie jesteśmy miłośnikami lokalnego wina postanawiamy wspomagać gospodarkę wypijając jednak trochę. Ale uwaga: tutaj plują na ludzi!

                      Jednym słowem wycieczka udała się nam przednio. Ucieczka znacznie, znacznie mniej, gdyż pomimo zastosowania różnorodnych trików choroba, franca jedna, pojechała razem z nami.   

 

 

Amorpophallus titanum.

                Zakwitło sobie latem w Belgii. Było ogromne, imponujące, unikalne i bardzo śmierdzące. Kto widział ten czuł. Niektórym bardzo dziwnie się kojarzyło, mam nadzieje, nie ze względu na zapach………. . A wszystko działo się w Meise, które nota bene, jest miejscem naprawdę godnym polecenia.

 

Meise

La solitude.

                Wyjechałeś. Wiem, że to konieczne i niby wszystko tak doskonale rozumiem. Ale znowu zostałam sama, a raczej nie tyle sama, co samotna. Bycie samą potrafię, że tak powiem, znakomicie zagospodarować, natomiast bycie samotną raczej mi nie wychodzi. ” Powinnaś się już przyzwyczaić”- mówią przeróżni mądrzy ludzie. Dobre sobie. To tak jakby się przyzwyczaić np. do bólu zęba czy do ogromnego bólu czegoś tam jeszcze. Nienawidzę samotnych wieczorów i nocy, wypijanej w samotności coraz większej ilości lampek wina, rozmów tylko z psem, wsłuchiwania się w każdy szelest i szmer. I to nie tak, że się jakoś specjalnie boję czy niewiadomo czego obawiam po prostu…… wszystko nagle przestaje mieć jakikolwiek sens i znaczenie; “Erzac, cholera, nie życie”.

Dokładnie.

                  Choruję chronicznie na pewien rodzaj totalnego uzależnienia i prawdę mówiąc, mam nadzieję, że się nigdy z niego nie wyleczę. Chociaż istotnie dokucza to schorzenie diabelnie mocno i naprawdę boleśnie daje się we znaki. Najukochańsza z poetek pisała:

                „Gdy się miało szczęście, które się nie trafia:

                czyjeś ciało i ziemię całą,

                a zostanie tylko fotografia,

                to – to jest bardzo mało….”.

Ale…. jeszcze tylko 62 godziny i będziesz w domu z powrotem.

 

Mimo wszystko, życzę dobrej nocy wszystkim samotnikom.

           

IL pies.

 “Gli parlo,

lui mi risponde lambendomi

le mani.

“Fido, domani non avremo da

mangiare,

la pensione è finita, avremo

da aspettare”.

Arriva quel giorno

benedetto,

in fila con gli altri

pensionati,

il libretto sgualcito dal

tempo stretto fra le mani

il mio turno aspetto,

Fido scodinzola contento,

lui sa che oggi mangeremo di

più

e un poco meglio.

E’già l’inverno,

è fredda la mia casa senza

fuoco,

lui sta vicino e mi

riscalda.

L’inizio della primavera,

ci trova uniti a ringraziare il

sole,

mentre dal cuore mi nasce

una preghiera:

“Grazie Signore di aver

creato il cane”.

 

Maria Monti.

Cane.

I ja także, Signore, dziękuję.