A ja miałam najpiękniejsze święta ever! Wprawdzie z obolałym i zmasakrowanym brzuchem, ale w domu, z rodziną. Pal licho nieco brudne okna i niewyprasowane obrusy. Zawsze zresztą miałam alergię na ten, typowo polski, przerost formy nad treścią. Z założenia nie jestem wcale przeciwniczką tradycji. Wprost przeciwnie: kultywowanie niektórych zwyczajów jest w jakimś sensie konieczne dla przetrwania rodzin, narodów, itd. Nie podoba mi się jedynie przymus, kultywowanie tradycji dla samej tradycji, bez refleksji, bez sensu, bez personalnego zaangażowania. Sama idea polskiej wieczerzy wigilijnej jest piękna, unikalna i wartościowa pod warunkiem, że nie jest okupiona np. niewolniczą pracą kobiet (a wiem, że tak czasami jest), nie jest poświecona np. oglądaniu telewizji czy niecierpliwemu oczekiwaniu na prezenty, które są niejako punktem kulminacyjnym całego wieczoru. Kultywowanie pewnych tradycji daje nam poczucie bezpieczeństwa, podstawy pewnej stabilizacji, miejsce w szeregu, a główny problem w zaaklimatyzowaniu się w obcym kraju to właśnie problem z akceptacją innych tradycji. Kiedyś, na czas igrzysk olimpijskich, przerywano działania wojenne. Co z tej szlachetnej tradycji dzisiaj pozostało sami wiemy. Niestety.
Inna tradycja : całowanie w rękę obcych kobiet przez niedokładnie umytych facetów przyprawia mnie dosłownie o mdłości o zupełnie bezsensownym polewaniu wodą w Wielkanoc nawet nie wspomnę. Jakieś 10 lat temu byliśmy zaproszeni na ślub do Polski właśnie dokładnie w Wielkanoc. Tuż przed samą ceremonią jedna z kuzynek panny młodej została całkowicie oblana wiadrem wody. Zniszczono cała kreację, fryzurę itd. Goście weselni z dezaprobatą kiwali głowami i biadolili nad upadkiem dobrych manier, ale tylko my byliśmy skłonni dzwonić na policję. Do czego zresztą wcale, niestety, nie doszło.
Myślę, że ja tak specjalnie świąt nie potrzebuję. Religijnie obojętne sprowadzają się bowiem do typowego spotkania rodzinnego. Z najbliższymi mam kontakt wprost znakomity. Lubimy się, kochamy, pomagamy sobie w razie potrzeby równocześnie respektując wzajemną prywatność i niezależność. Wigilia więc, jako w pewnym sensie wyjątkowe spotkanie w rodzinnym gronie nie spełnia swojej roli. Chociaż cieszę się, że jest. Prezentów otrzymuję, jak dla mnie wystarczająco dużo, tak wiec nawet ten aspekt schodzi niejako na dalszy plan. Jako miłośniczka i że tak się nieskromnie wyrażę znawca ryb, smażony karp absolutnie nie budzi mojego entuzjazmu przypominając w swoim smaku coś w rodzaju smażonej podeszwy.
Gdzieś jakoś w ciągu mojego życia nie nauczyłam się przywiązywać nadmiernej wagi do tego wydarzenia.
Źle? Dobrze? Lepiej ? Gorzej? Czasami sama nie wiem. Jakoś nie mam wrażenia abym traciła coś naprawdę wielkiego.
Impregnowani