Archiwa miesięczne: Styczeń 2009

Gaza.

Gaza.

                       Flamandzki nie jest najpopularniejszym językiem, więc pozwolę sobie przetłumaczyć.

 Żołnierz pyta:

„Czy zostało jeszcze coś, czego NIE zdążyliśmy przez przypadek zbombardować?”

Made by Kamagurka.

No comments.  

 

„24”.Uzależnieni.

                        Wbrew danym sobie wcześniejszym obietnicom znowu ugrzęźliśmy w „24”. Cholera, nie gotujemy, nie śpimy, nie kochamy się (chociaż to także z powodu ciągle bolącego brzucha), maż zaniedbał pracę naukową i co najgorsze pies NIE wychodzi na spacer. Oglądamy na własnym “home cinema”, a więc efekty audio-wizualne są naprawdę świetne. Skaranie boskie!

                          Co jest takiego w tej serii, że nie możemy się oderwać i wirtualnie żyjemy w LA?

 

Dammit, Jack!

                          W ubiegłym tygodniu w USA, wprawdzie znacznie opóźniona z powodu słynnego strajku scenarzystów, weszła na ekrany telewizji FOX siódma seria. Nie ma więc dla nas, niestety, ratunku.

Hipnoza.

W ubiegłym tygodniu, Fabiola, czyli „stara królowa” jak się ją tutaj nazywa, była operowana na tarczycę.

Niby nic nadzwyczajnego gdyby nie to, że operacja odbyła się nie pod narkozą, ale w hipnozie. Muszę powiedzieć, że wiadomość ta zrobiła na mnie spore wrażenie. Jakoś nigdy w skuteczność hipnozy nie wierzyłam, odnosiłam się do niej bardzo, bardzo sceptycznie uważając ją za jakiś komercjalny wymysł szarlatanów. Albo reżyserów filmowych dla upiększenia i uatrakcyjnienia akcji.

Pamiętam jeszcze ze studiów, czym tak naprawdę hipnoza jest: (w ogromnym skrócie ) „odmiennym stanem świadomości gdzieś pomiędzy jawą, a snem” („hipnoz” po grecku to właśnie sen). Coś jakby bardzo głęboka koncentracja. Odmienna praca mózgu w czasie hipnozy pozwala na np. na nieodczuwanie bólu, czy na brak kontroli nad pewnymi częściami ciała. W stanie hipnotycznym człowiek jest podatny na różnego rodzaju sugestie i bezwolne wykonywanie poleceń. Na temat bezpieczeństwa stosowania hipnozy czy jego braku dla pacjenta istnieje wiele różnorodnych teorii. Nigdy nie przyszłoby mi jednak do głowy, aby racjonalnie myślący człowiek poddał się operacji właśnie pod jej wpływem. A okazuje się, że nie mam racji. Wygląda na to, że to naprawdę działa, a pacjentka przeżyła operację i według oficjalnego komunikatu czuła się całkiem nieźle. Wprawdzie Fabiola wylądowała w ostatni weekend ponownie w szpitalu, ale z powodu zapalenia płuc i chyba bez związku z zabiegiem.

Czy jest to jakaś nowa droga dla współczesnej medycyny?

 


Solden.

                         Solden, czyli jak łatwo się można domyślić, wyprzedaż. Nie muszę się uczyć, mogę więc biegać po sklepach, chociaż słowo „biegać” w kontekście mojego zdrowia brzmi komicznie lub raczej tragikomicznie. Ale ad rem. We Flandrii przeceny są naprawdę super. Można się obkupić na kolejne kilka miesięcy(co np.praktykuje mój mąż) i potem wcale nie zaglądać już do sklepów. Ruch w nich jest spory. W tanich sieciach jak np. C&A, Promod, Zara czy niezawodny Esprit wprost katastrofa. W C&A miałam wrażenie, że jestem w Turcji lub Maroku, a dominującym językiem w Belgii jest arabski. W droższych sklepach w miarę normalnie, a w takim Hugo Boss prawie pustki. Niestety w tym roku, z powodu operacji, nie byłam przygotowana do soldów odpowiednio strategicznie tzn. nie miałam z góry upatrzonych i co ważne (!) przymierzonych szmat do kupienia. Musiałam więc stracić nieco więcej czasu, energii i cierpliwości. Ale co tam! Nie samym Seneką, poezją i operą człowiek żyje. Moje polowanie zakończyło się więc sukcesem: nakupowałam sporo i według mojej prywatnej logiki zaoszczędziłam 375 euro. Z czego, rzecz jasna, jestem dumna niebywale. Dla ścisłości: żadna, ale to absolutnie żadna z nowych rzeczy nie jest mi potrzebna. No chyba, że do szczęścia. Ćwicząc siłę charakteru, oparłam się kilku pokusom i to w moim wrażliwym temacie torebek, szalików i apaszek. 

                            La vita bywa czasami bella!

                        Generalnie należy być ostrożnym i nie oceniać zasobności flamandzkich portfeli po wyglądzie ich właścicieli. Tutaj nie trzeba się jakoś specjalnie stroić, a epatowanie ciuchami, samochodami czy możliwościami finansowymi jest niemile widziane i jakby nie na miejscu. Bardzo często bardzo bogaci ludzie chodzą skromnie i zwyczajnie ubrani preferując wygodę i komfort. Coś tak na modłę krajów skandynawskich. Bez polotu i bez rafinerii, której, szczerze mówiąc, czasami jednak troszkę mi brakuje. Oczywiście generalizuję i banalizuję całe zagadnienie gdyż nie jest to sprawa istotna, godna większej uwagi. Powiedzenie „jak cię widzą, tak cię piszą” nie ma racji bytu, a fotografowanie się (mieszkając w baraku) na tle np. plazmy na rożnych portalach raczej mniej popularne. Jest to pewnego rodzaju przeciwieństwo stylu bycia i życia innych nacji gdzie „show off” jest chlebem powszednim i istotnym wyznacznikiem pozycji społecznej. Wiem, co mówię, ponieważ jestem relatywnie często z tymi „problemami” konfrontowana. Osobiście cieszę się, że tutaj jest dokładnie właśnie tak.

                                    Cała ta dzisiejsza pisanina to takie w zasadzie pierdoły, ale dają jakiś obraz danego społeczeństwa i chyba trochę do myślenia np. socjologom.

Myśli.

Mysli.         

                                               Myśli moje

                                               zagmatwane

                                               chore

                                               brzydkie

                                               poszarpane.

 Myśli moje.

Niepotrzebne.

Niezawodne.

Straszne.

Mocne. 

W głębi duszy pochowane.

Myśli moje

niekochane. 

 

Porażka.

                                Tak, niestety nie przystępuję do egzaminów. Czuję się bardzo, bardzo źle, przyplątał się stan zapalny. Nawet w najzwyklejszym artykule muszę czytać każdą stronę aż DWA razy, aby coś zrozumieć. Jak jakiś debil kompletny.

 

 

                                          Jak tu więc myśleć o studiowaniu?

 Po prostu niemożliwe. Absolutnie niewykonalne.                              

                               Poddaję się. Nie tak całkowicie, ponieważ mam zamiar powtarzać (znowu) rok.Szukam wytłumaczeń. Dla siebie samej. Czy tak naprawdę potrzebny mi jest 5 dyplom?

Chyba nie. Są ludzie, którzy szczęśliwie sobie żyją bez żadnego.

 A może jestem zbyt leniwa? Głupia? Mało inteligentna? Loser?  

                            Możliwe.Stan przygnębienia, bezsensu i bezsilności pozostaje i ma się całkiem, całkiem dobrze.   

Urok.

                               Ratusz.                           

 

                                                          

                                 Ratusz i choinka.                         

 

                                  Biblioteka.                        

 

                                 Laudeze.                        

 

                                    Front.                      

 

                                      Bar Lois.                     

No cóż, nic dodać, nic ująć. Zwyczajnie moje miasto.

Charming, isn’t?

 

Pro memoria.

                    “Neve similis malis fias, quia multi sunt, neve inimicus multis, quia dissimiles stunt. Recede in te ipsum, quantum potes. Cum his versare, qui te meliorem facturi sunt. Illos admitte, quos tu potes facere meliores. Mutuo ista fiunt, et homines, dum docent, discunt”.

Czyli:

                        “Nie stawaj się podobny do złych ludzi, dlatego, że jest ich wielu, ani nie bądź wrogiem wielu ludzi, dlatego, że nie są podobni do ciebie. Na ile zdołasz, zamknij się w sobie. Zadawaj się z tymi, którzy cię mogą uczynić lepszym. Takich dopuszczaj do siebie, których ty sam możesz uczynić lepszymi. Tak się to dzieje podług wzajemności, a ludzie uczą się ucząc”.  

                       O Senece już na początku tego blogu wspominałam, a o tym co powiedział postaram się pamiętać przez cały 2009 rok.