Archiwa miesięczne: Luty 2009

Sidi Larbi.

                        Cudowny odpoczynek w niedzielne popołudnie w Antwerpii. Piękne, uspokajające przedstawienie, połączenie baletu z kung –fu. A wszystko w wykonaniu mnichów z dalekich Chin. Na dodatek kompozytorem muzyki jest Polak, Szymon Brzózka. Przeniesienie w daleki, nieznany mi przecież świat zakonu w Shaolin. Próba przedstawienia w sposób teatralno-baletowy ich sposobu na życie i bogatej filozofii.

                      Jednym słowem: fascynujące.

 Więcej, więcej takich chwil, takiego wyciszenia i ucieczki od codzienności.

Przekleństwo.

                                 Jakoś tak nigdy nie pomyślałabym o sobie jako o istocie źle wychowanej, niegrzecznej czy np. przeklinającej publicznie. A tu proszę, jaka niespodzianka.

                                  Mieliśmy właśnie przemiłą wizytę z Polski. Spacerując po naszym mieście z uroczym starszym panem, kilkakrotnie a to pozdrowiłam kogoś, a to coś tam zamówiłam czy kupiłam, grzecznie wszystkim mówiąc „dzień dobry” czyli „goede dag” (po flamandzku), a w zasadzie „chuje dach”. Mój gość, na początku zażenowany, nie mógł wprost uwierzyć, że tak się to mówi! Naprawdę. Bardzo się uśmiałam i ubawiłam tym zdarzeniem. Przez cały dzień beztrosko rzucałam głośno i wyraźnie mięsem na prawo i lewo, a pan profesor przeżywał chwile grozy i prawdziwego wstydu za moje zachowanie.

                               “Chuje” to najzwyklejszy bowiem w świecie przymiotnik znaczący „dobry/a” i jest rzecz jasna bardzo powszechnie używany przez cały czas. Mieszkając od bardzo dawna poza granicami Polski prawie zatraciłam tę czasami subtelną (chociaż nie w tym przypadku) granicę miedzy wulgaryzmami, a ładnym językiem.

                           Tak samo jest z poczuciem humoru. Trzeba mieszkać w danym kraju, znać sytuacje, warunki, ludzi, kontekst, aby niektóre dowcipy miały sens i naprawdę śmieszyły. Do flamandzkiego dowcipu jestem przyzwyczajona. Bardzo, bardzo ostry, „to the point”, często wulgarny i dosadny. Bez tabu i bez osób i rzeczy chronionych czy niedozwolonych. W czasach panowania „naszego” papieża był on nieustającym, wdzięcznym tematem żartów, które w Polsce z całą pewnością uznano by za świętokradztwo. Dobry, ale trzeba się jednak oswoić.

                           Moim zdaniem jedynie Anglicy oraz Amerykanie potrafią dowcipkować, że tak powiem, internacjonalnie. Taki np. Woody Allen; jaki smutny byłby świat bez niego: "They are two types of people on this world, good and bad. The good sleep better, but the bad seem to enjoy the waking hours much more".

Super.

Rezygnacja-degradacja.

                                     Z powodu trwającej już ponad 6 tygodni rekonwalescencji musiałam zrezygnować z: dalszej nauki języka włoskiego, świętowania, obchodzenia Sylwestra, sexu, logicznego myślenia, spacerów z psem, trzech wcześniej zaplanowanych spotkań z przyjaciółmi, czytania książek, analizowania faktów, wyjazdu do Paryża w celu obchodzenia urodzin mojego Męża, cieszenia się ( choćby minimalnie)życiem, chodzenia do kina, przebywania tam gdzie trzeba dłużej siedzieć, spania w nocy, prowadzenia chociażby w małym stopniu aktywniejszego życia.

                            Zgrzeszę teraz, parafrazując trochę Najukochańszą z poetek:

 „ Zmęczona ledwie idę,

na kiju się opieram,

przejechana przez życie

jak przez złego szofera.

……

Jestem złamana, pogięta,

pocięta, poorana,

i tylko moja kobiecość

to zagojona rana”.

                                    

                               Nic tylko teraz przychodzi mi do głowy jedna myśl: może najwyższy czas zrezygnować z samej siebie?

Ty.

 Ty.         Z jakiegoś powodu

Poszukuję Cię znowu. 

                                  Z jakiegoś powodu

                                  Przywołuję Cię znowu. 

Z jakiegoś powodu

Pragnę Cię znowu. 

                                   Z jakiegoś powodu

                                   Ogarniasz mnie znowu. 

Bez żadnego powodu

Znajduję Cię.

Znowu. 

Sublimacja.

                                 Za oknem czarna noc. Bardzo, ale to bardzo cicho. Prawie wcale nie słychać u nas samochodów. Gdzieś w oddali cichutko, ledwie słyszalnie szumi autostrada. W sypialni jest chłodno i bardzo ciemno. Bardzo rzadko włączamy tutaj ogrzewanie, a dokładnie opuszczone żaluzje idealnie izolują nas od świata zewnętrznego. Łóżko jest duże, materace super wygodne, a obok pochrapuje najukochańszy na świecie człowiek. Wymarzone wprost warunki do spania i odpoczynku. Słyszę na dole „stukającego” pazurkami po podłodze psa. Czyżby on także nie mógł spać? W końcu psy stają się podobne do swoich właścicieli…… lub może wręcz  odwrotnie? Sama nie wiem.

                                   Przewracam się z boku na bok starając się przyjąć jakąś korzystną pozycję. Pozycję, w której chociaż trochę przestanie mnie boleć. Na nic. Wszystko na nic. Tik tak, tik tak. Wsłuchuję się w tykanie zegara. Przecież to takie nudne i takie monotonne! Chyba to dobrze, że nie jestem zegarem. Dopiero druga w nocy. Tak strasznie daleko do rana. Tik tak. Mam nadzieję, że minęła wieczność, a to tylko 15 minut. Boże, jakże ten czas niemiłosiernie się dłuży!

                                    Staram się leżeć raczej nieruchomo i robić jak najmniej hałasu. Wiem, że jutro musisz wstać i iść do pracy. Przenoszę się myślami w inny, lepszy, wyimaginowany świat. Ćwiczę to już od bardzo, bardzo dawna, ale niestety metoda sublimacji tej nocy nie działa.

                                   Wstaję cichutko i biorę kolejne prochy przeciwbólowe. Tik tak, tik tak. Zwariować można od tego tykania. Wiem z doświadczenia, że poczuję zbawienne działanie zawartej w tabletkach morfiny za kilka minut. Znowu i znowu tik tak. A może to zegar się zepsuł? Jestem już najzwyczajniejszym w świecie narkomanem. Tik tak, tik tak. Czekam w skupieniu na działanie tabletek.

                                  Dlaczego to trwa tak długo?