Z powodu trwającej już ponad 6 tygodni rekonwalescencji musiałam zrezygnować z: dalszej nauki języka włoskiego, świętowania, obchodzenia Sylwestra, sexu, logicznego myślenia, spacerów z psem, trzech wcześniej zaplanowanych spotkań z przyjaciółmi, czytania książek, analizowania faktów, wyjazdu do Paryża w celu obchodzenia urodzin mojego Męża, cieszenia się ( choćby minimalnie)życiem, chodzenia do kina, przebywania tam gdzie trzeba dłużej siedzieć, spania w nocy, prowadzenia chociażby w małym stopniu aktywniejszego życia.
Zgrzeszę teraz, parafrazując trochę Najukochańszą z poetek:
„ Zmęczona ledwie idę,
na kiju się opieram,
przejechana przez życie
jak przez złego szofera.
……
Jestem złamana, pogięta,
pocięta, poorana,
i tylko moja kobiecość
to zagojona rana”.
Nic tylko teraz przychodzi mi do głowy jedna myśl: może najwyższy czas zrezygnować z samej siebie?