Archiwa miesięczne: Marzec 2009

Inna.

W jakim stopniu nieustanne chorowanie zmienia człowieka?

Kim byłabym, gdybym była zdrowa?

Z cała pewnością pracowałbym ciężko, zarabiając kilka tysięcy euro. Byłabym wiecznie zajęta i

zapracowana. Coś więcej znaczyłabym w tym życiu. Nie tylko finansowo. Miałabym, i słusznie, prawidłowo rozwinięte poczucie własnej wartości i ważności. Gdybym posiadała jakieś istotne stanowiska to, być może, stałabym się arogancka i zarozumiała. Nie musiałabym, niejako na siłę, wymyślać sobie różnorodnych zajęć „zastępczych”. Nie znałabym pięciu języków, gdyż nie miałbym czasu, aby się ich nauczyć. Musiałabym rano, być może nawet wcześnie, wstawać z łóżka (brrrr). Posiadalibyśmy liczniejszą rodzinę. Mogłabym być np. dumna ze swoich osiągnięć. Miałabym np. upierdliwego szefa lub sama nim była. Zapraszano by mnie na smaczne lunchy i dinery i płacono by za nie całkiem sporo. Stres, nazwijmy to „szpitalny” zamieniałbym na stres „zawodowy”. Nie byłabym więcej zażenowana faktem, ze jestem na czyimś utrzymaniu. Wymądrzałabym się nieustannie dodając sobie i swojej pracy wagi oraz znaczenia. Kupowałabym znacznie więcej ciuchów. Nie przeczytałabym tych wszystkich rewelacyjnych książek. Nie miałabym tej głębokiej zmarszczki między brwiami powstałej wskutek nieustannego bólu. Nie mielibyśmy (o zgrozo!) psa. Nie potrafiłbym tak fantastycznie (a jakże!) gotować.

Życie moje nabrałoby głębszego sensu.


Byłabym więc zdecydowanie inną osobą. Tą samą, ale nie taką samą.



La Traviata.

                                 Opéra Royal de Wallonie już tutaj gościła, ale tym razem obejrzeliśmy „La Taviata” ( czyli „zabłąkana” po polsku) operę do której muzykę napisał Giuseppe Verdi. Piękna, wzruszająca i smutna historia z 1853 roku. I pomyśleć, że  pierwsze jej wykonanie w Wenecji okazało się fiaskiem i skandalem, publiczność bowiem, jeszcze wtedy, nie przywykła do oglądania kurtyzan na scenie. Wspaniałe wykonanie! I prawie trzy godziny przeniesienia się w inny świat, w inne problemy i w inną rzeczywistość. Na dodatek odczuwałam  niejaki związek duchowy z główną bohaterką. Nie to żebym zaraz była kurtyzaną, ale obie jesteśmy bardzo chore. Muzyka, muzyka i jeszcze raz wprost rewelacyjna muzyka. Chwila wytchnienia, odpoczynku oraz zapomnienia o własnym, mizernym życiu.

 

                               A w sobotę wizyta u przyjaciół na obiedzie. Jak zwykle super wprost żarcie. Ach ci Flamandowie! Nie dość, że chyba są tu najlepsze restauracje na świecie to jeszcze w wielu prywatnych domach prawie sami mistrzowie kuchni. Naprawdę.

 

                         Takie „carpe diem” na moją skalę.

 

Requiem.

                             27 stycznia pożegnał się z tym światem amerykański poeta, pisarz oraz krytyk JOHN UPDIKE. Wiedział, że był ciężko i nieuleczalnie chory i krótko przed śmiercią napisał swoje własne „REQUIEM”:

 „It came to me the other day;

When I die, no one would say.

‘Oh, what a shame! So young, so full

Of promise – depths inplumbable!’ 

————————————–

 Instead, a shrug and tearless eyes

Will greet my overdue demise;

The wide response will be, I know,

‘I thought he died a wile ago’. 

————————————–

For life’s a shabby subterfuge,

And death is real, and dark, and huge.

The shock of it will register

Nowhere but where it will occur”.

————————————–

Piękne. Po prostu piękne.

 

Absolutnie.

I znowu ból, stres i cierpienie. Znowu szpital i wszystko, co się z nim wiąże. A tak chętnie pisałabym o dobieraniu stringów do kozaczków! Z ręką na sercu przyznaję, że opieka i wiedza lekarsko-pielęgniarska jest tutaj wprost znakomita. Ale chętnie bym tego tak często nie sprawdzała.

 Jak sobie radzą w takich sytuacjach ludzie samotni?

Kto im pomaga?

Kto wspiera?

Kto jest świadkiem wylewanych łez?

I kto pomaga je osuszać?

Czy pomimo wszystkiego, co mnie spotyka, należę do szczęśliwców?             

                                      Sama absolutnie nie dałabym rady.    

Remedium. 43

Lisc.

Jak suche liście z drzew

Spadają na ziemię.

Bezszelestnie.

Moje marzenia.

Jak niepotrzebnie zapisane kartki papieru

lądują w koszu na śmieci życia.

Chciane, kochane, potrzebne.

Oczekiwane i pielęgnowane.

Zostają jak jątrzące się rany.

   

Bez litości.

Bez remedium.

 

Czarnowidztwo.

                                 Coraz smutniej robi się w telewizyjnych wiadomościach. Nic innego jak kryzys, zwolnienia i bankructwa. Inne, pozytywne wieści są tak znikome, że nawet trudno je zauważyć. Belgia, ekonomicznie, należy do jednych z najbardziej zglobalizowanuch krajów świata, stad podatność na wahania w ekonomii jest tutaj ogromna. Wielkie do tej pory i bogate korporacje zaczynają swe oszczędności rzecz jasna od zagranicy. Codziennie pracę traci kilkaset osób, głównie robotników.

                                Belgijski przemysł, jako taki, praktycznie nie istnieje. Ostatnia ostoja „Fortis” bank praktycznie zbankrutowała i zostały chyba jedynie………. pralinki. Pralinki są absolutnie fantastyczne i niezwykle smaczne, ale to chyba trochę za mało jak na jedyną wizytówkę kraju. Nawet największy browar na świecie „InBev”, dotychczasowa absolutna duma belgijska, znajduje się w tej chwili w brazylijskich rękach. Żal d*** ściska!

 

                               I co z tego, że kryzys osobiście mnie nie dotyka. Szczęście w nieszczęściu moi najbliżsi związani są z nauką i medycyną, a jak wiadomo, nawet w kryzysie ludzie chorują. Aczkolwiek jedna z naszych przyjaciółek, malarka, już boleśnie odczuła „finansowy brak zainteresowania”, że się tak wyrażę, swoją sztuką, a badania naukowe są, rzecz jasna, bardzo zależne od koniunktury. Wszystko więc kwestią czasu. Money, money, money…. .

                         „Money turns the world around” śpiewała niezapomniana L. Minnelli w równie niezapomnianym „Cabaret”, a my podskakujemy jak pajace i kukiełki w rytm możnych i bogatych tego świata, a wesoły i do niedawna beztroski taniec konsumpcyjny zmienił się w „danse macabre”. O decydentów tego świata nie musimy jednak się wcale martwić. Dyrektor upadłego banku ( wspomniany "Fortis" )otrzymał bowiem na otarcie łez 4 MILIONY (!) euro odprawy. A wszystko absolutnie zgodnie z prawem.  

                            Nie trudno chyba sobie wyobrazić co zwalniani ludzie muszą przeżywać! Szacuje się, że za jednym zwolnionym pracownikiem „stoi” (czyli jest na utrzymaniu około 3 osób). Każdy więc pojedynczy dramat trzeba mnożyć razy 3.

 

                                        Mnie osobiście intryguje jedank co innego: gdzie do tej pory przebywali wszyscy ekonomiści? Teraz, kiedy jest za późno, mądrzyć się potrafi się każdy. Nawet ja, która o ekonomii nie ma prawie żadnego pojęcia.

                                      Co robili wszyscy szanowni profesorowie ekonomii do tej pory?

                                   Dlaczego nikt nie uderzał na alarm?

                                  Być może kryzys był nie do uniknięcia, ale przewidziany, byłby na mniejszą skalę?

Komplikacje.

                              No niestety wskutek tzw. komplikacji pooperacyjnych mam w piątek nową operację.

Brak mi słów.

                            Nie potrafię nawet określić mojego stanu emocjonalnego w tej chwili. Po prostu płaczę i płaczę, ale to niewiele mi pomaga.

                               Powoli, acz nieuchronnie, zbliżam się chyba do poziomu psychicznego zwanego paranoją.

                              Zawsze jest nadzieja, że się w końcu NIE obudzę z narkozy.