
Upadła
rozbita na ziemię
Leży
pogrzebana żywcem
Płacze
nie roniąc ani jednej łzy
Kona
czekając na odpływ
Wegetuje
odliczając minuty
Umiera
moja nadzieja.

Upadła
rozbita na ziemię
Leży
pogrzebana żywcem
Płacze
nie roniąc ani jednej łzy
Kona
czekając na odpływ
Wegetuje
odliczając minuty
Umiera
moja nadzieja.
Zawsze obecny, porażający, stały, wierny, nigdy nie śpi, gotowy do ataku w każdej sekundzie, świdrujący moje ciało i głowę, przybywający bez uprzedzenia, niezawodny, posesywny, nieuznający kompromisów, władczy absolutnie, zmieniający moją psychikę, rujnujący moje życie, robiący ze mnie inwalidę, nieustraszony, niebojący się środków przeciwbólowych, terminator, inicjujący myśli samobójcze, przeklęty, natrętny, czujny, nigdy niezmęczony, dręczący mnie z przyjemnoscią sadysty. Własny i nawet intymny.
Ból. Mój fałszywy przyjaciel.
Jeżeli chodzi o moją edukację, to najdalej sięgam pamięcią do czasów przedszkolnych. Od tego czasu cały czas się pilnie uczyłam i coś studiowałam. Czasu minęło sporo i jestem hojnie wyposażona w wiele dyplomów. Dyplomy te leżą sobie w szufladzie, głęboko ukryte i elegancko zakurzone, gdyż jak wiadomo nie mogę pracować.
Do czego zmierzam? Ano do tego, że po raz pierwszy w moim życiu nie kontynuuję edukacji. Przerwałam w ubiegłym roku naukę włoskiego na piątym roku i absolutnie nie mam siły do niej teraz powrócić. Czuję się i bezradna, i winna jednocześnie. Rezygnacja równoważna porażce to jednak bolesne doświadczenie. Obawiam się także, że zamienię się w głupiutką kurę domową, której głównym zmartwieniem jest ścieranie kurzu i porządek w kuchni. Oprócz tego jak zapełnić czas? Mój mąż jest nieobecny przez około 12 godzin dziennie. Tak samo znakomita większość znajomych i przyjaciół. Co robić przez cały dzień? Nie widzę powodu, aby wiecznie sprzątać. Zresztą jest nas tylko dwoje plus pies, a więc nawet nie ma kto tak naprawdę nabrudzić.
Nie ukrywam, że boję się życia zamkniętego i skurczonego w czterech ścianach. Wtedy nawet kupno znaczka pocztowego urasta do rangi wydarzenia.
Seneka powiedział: „Vita sine proposito vaga est”. Czyli: „Życie bez celu jest błądzeniem”. Właśnie.
Będę jak zwykle chodzić na kinezyterapię, ale to jest stanowczo za mało. Myślałam o wolontariacie, ale bagatela, to tego potrzebne jednak jest dobre zdrowie. „Czytaj książki” radzi mój mąż. Ależ ja czytam! Myślę, może nieskromnie, że należę do czołówki czytelniczej w tutejszej bibliotece. Może zacznę oglądać seriale? Wiem, że dla sporej grupy ludzi jest to główne lub o zgrozo prawie jedyne zajęcie. Wciągnę się bezpowrotnie w te wszystkie durnowate intrygi i zapomnę o całym świecie. Żałosna wprawdzie, ale zawsze jakaś opcja.
Albo uwolnię głęboko ukrytą część mojej osobowości i stanę się compulsive player? Będę albo tracić pieniądze, albo namiętnie grać w gry komputerowe.
Szperam po necie w poszukiwaniu dobrego kursu jogi, aby chociaż trochę ukoić skołatane nerwy. Do tej pory jednak nie znalazłam niczego zadowalającego. Propozycji jest w naszym mieście sporo, ale żadna mnie tak naprawdę nie przekonała.
Czekam więc na cos w rodzaju natchnienia lub raczej olśnienia, które pozwoli znaleźć mi jakiś cel i chociaż trochę wyjść z impasu.
Tylko gdzie jest to światełko w tunelu?
Z prawdziwą przyjemnością przedstawiam:


Serdecznie witamy lub raczej biorąc pod uwagę,
że jest z pewnością flamandzkojęzyczny: Hartelijk welkom!
Wyjechaliśmy na parę dni do Freiburga. Mój mąż służbowo, a ja jako słodki balast. Miastem tym i okolicą zachwycałam się na tym blogu jakiś czas temu, więc nie będę się powtarzać. Dodam tylko, że wszystko się zgadza: nadal jest bardzo ładnie, czysto i przyjemnie. Zachwycająca okolica, szczególnie o tej porze roku.
Ostatni weekend spędzony tam u naszych przyjaciół także zaliczam do naprawdę niezwykle udanych. Nawet nasze psy, które znacznie się postarzały, nie toczyły ze sobą zabójczej walki.
Ale chcę napisać o czym innym. A mianowicie moje ciało potraktowało ten wyjazd jako zbrodnię. Tak, dokładnie zbrodnię, za którą jestem teraz srogo ukarana. Prawie nie mogę się poruszać, chodzić, a dzisiejsze wstanie z łóżka zajęło mi jakieś 25 minut. Mam gorączkę i nawet siedzenie przy komputerze jest katorgą. Każda próba jakiegoś większego wysiłku z mojej strony tak się właśnie kończy. A przecież nie zdobyłam żadnego szczytu! Nigdzie nie szalałam. Trochę pochodziłam i pospacerowałam, pozwiedzałam, ale głównie w samochodzie. Jeżeli sytuacja się nie poprawi będę zmuszona znowu iść na parę dni do szpitala. Do jasnej cholery.
Czy to moje życie musi być jak dramat Dostojewskiego?
W sobotę spotkaliśmy się z przyjaciółmi. Nic nadzwyczajnego, gdyż widzimy tych ludzi często i regularnie. Nasz znajomy jest urologiem. Piastuje on nawet tytuł profesora, przez co chcę powiedzieć, że sporo już w swoim zawodowym życiu widział oraz słyszał. Opowiedział nam taką oto historyjkę z poprzedniego tygodnia. Przychodzi młoda dziewczyna, studentka po raz pierwszy do urologa. Narzeka na stale powracające, bardzo bolesne zapalenia pęcherza. Historia trwa już od jakiegoś dłuższego czasu, a antybiotyki w zasadzie nie pomagają. No cóż, mówi nasz kolega, potrzebne jest więc badanie urologiczne. Zaprasza pacjentkę za parawan, aby się do badania przygotowała, a potem na specjalne, urologiczne łóżko (dla szczęsliwców, którzy nie wiedzą jak wygląda takie łózko – podobne do ginekologicznego). Sam jednak musi wyjść na parę minut, gdyż sam ma tego dnia problemy żołądkowe, czyli zwyczajną biegunkę. Wraca po jakiś 4 – 5 minutach i cóż widzi: dziewczyna leży na łóżku rozebrana DO, a nie że tak powiem OD połowy. Przygotowała się więc do badania urologicznego zatrzymując majtki, jeansy i kozaki na ciele. Znajomemu odebrało wprost mowę.
I cała ta historia to jest tzw. fakt autentyczny.
Prawie przeze mnie zapomniany i dawno niepublikowany Kamagurka.

Tłumaczenie:
Lekarz do pacjenta: „Okee, może się pan teraz z powrotem ubrać….”
Nareszcie skończyło się lato. Mam nadzieję, że tego roku już bezpowrotnie. I to wcale nie są żarty.
– może w końcu przestanie słońce razić mnie w oczy oraz świecić mi bezpośrednio w twarz
– może w końcu nie będę się potykać o ludzi, którzy zapomnieli, że dawno, dawno temu wymyślono dezodorant
– może w końcu zostanie mi oszczędzony widok mężczyzn w krótkich spodniach z których wystają koszmarne, kudłate i często krzywe nogi
– może nareszcie przestanie mi się rozmywać makijaż
– może nareszcie słońce przestanie jasno świecić i wreszcie nie będzie widać, że mamy brudne okna
– może nareszcie zostaną pozasłaniane różnorodne celulity, liszaje, wypryski, wałki tłuszczu i inne, podobne cuda
– może wreszcie jazda nie klimatyzowanym autobusem przestanie być torturą
– może wreszcie będę mogła zakładać moje ukochane kurteczki, marynarki, żakiety i szale (a tych ostatnich mam ok. 45 sztuk)
– może wreszcie nasz pies zechce wychodzić z powrotem ochoczo na spacer
– może w końcu będzie można zapalić ogień w kominku
– może wreszcie rolnicy przestaną narzekać, że jest zbyt sucho (i zaczną narzekać, że jest zbyt mokro)
– może nareszcie lasy przybiorą moje ukochane barwy
– może wreszcie zdechną wszystkie komary i inne paskudztwa
– może nareszcie trawa w ogrodzie przestanie rosnąć jak szalona i mąż przestanie narzekać, że musi zbyt często ją kosić
– może w końcu przestanę być zmuszana do oglądania zdjęć z wakacji gdzie dwoje rozlazłych grubasów leży na basenie w np. Egipcie oddając się słodkiemu nieróbstwu
– może nareszcie poranne promyki przestaną mi świecić w oczy kiedy przypadkiem niedokładnie opuszczę żaluzje
– może w końcu będę czasami mogła olać depilowanie i wyhodować sobie, w najgłębszej tajemnicy, jakiegoś kłaka na łydce
– może w końcu przestanie mi się pocić twarz; tak, oprócz różnorodnych innych cudów, natura wyposażyła mnie w taką przypadłość, że poci mi się głównie, a w zasadzie tylko, właśnie twarz. Są produkty zapobiegające poceniu się np. stóp, czy pach, ale nie ma niczego na moją przypadłość
– może w końcu skończę pisać te pierdoły i pójdę sobie popatrzeć za okno gdzie właśnie pada deszcz, wieje wiatr i jest całkiem chłodno.

Obdarz mnie mądrością
A ja obdarzę nią innych.
Obdarz mnie spokojem
A ukoję nim skaleczone ciało.
Obdarz mnie dobrocią
A wybaczę.
Obdarz mnie miłością
A pochylę się nad cierpieniem cierpiących.
Obdarz mnie darem obdarzania
A nie zapłaczę
Nad swoja ułomnością.
Właśnie odleciała. Spędziłyśmy ze sobą 10 dni, co nie jest takie łatwe i oczywiste, kiedy się od wielu, wielu lat nie mieszka razem.Cały czas żyję z pewnym (niestety nie jedynym) kompleksem, ja ją zawiodłam będąc chora. Może to i niedorzeczne i zdaję sobie naturalnie sprawę, że swojego cierpienia sama sobie nie wybrałam, ale tak niestety jest. Dla wszelkiej jasności: moja mama NIGDY czegoś takiego nie dała mi odczuć. Nigdy przenigdy. Ale myśli takie szatańskie rodzą się chętnie i często w mojej głowie.
Ale było bardzo fajnie.
Jest kobietą nietuzinkową. Nie to, że wypominam jej wiek (a jest już prababcią), ale ma nowego laptopa, serfuje po necie, wysyła kartki elektroniczne na urodziny, śle sms-y szybciej ode mnie, robi zdjęcia GSM…… itd. Fascynujące, biorąc pod uwagę fakt jak wiele osób ZNACZNIE od niej młodszych, z jakiegoś powodu, boi się komputera. Jest inteligentna, oczytana i postępowa, chociaż całe życie mieszka w małym, zapyziałym, polskim miasteczku. A tam, wiadomo, o mohery chyba najłatwiej.
O matkach powstało wiele grafomańskich wierszy, a mnie się podoba to, co stworzył Z. Herbert:
„Upadł z jej kolan jak kłębek włóczki. Rozwijał w pośpiechu i uciekał na oślep. Trzymała początek życia. Owijała na palec serdeczny jak pierścionek, chciała uchronić. Toczył się po ostrych pochyłościach, czasami piął się pod górę. Przychodził splątany i milczał. Nigdy już nie powróci na słodki tron jej kolan.
Wyciągnięte ręce świecą w ciemności jak stare miasto”.
Wszystkiego dobrego, Mamo.
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
Disability Advocacy and Empowerment
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
A więc mnie nikt nie przeprosi za wszystko to, co się stało? Nikt nie będzie tłumaczył, że mógł wymyślić lepiej? Nikt mi nie powie: Maleństwo, jakżeś się dzielnie trzymało! Nikt mi medalu nie przyzna ni po ramieniu poklepie? MPJ
Anna Chałupczak- Winiarska