Archiwa miesięczne: Kwiecień 2010

Zmiany.

Zmiany.Wiele się zmienia

Wzory

Kolory

Człowiek się zmienia

Ten zdrowy

Ten chory.

 

Życie się toczy

Przez palce ucieka

Czy zdążę?

Czy będę?

Czy ktoś na mnie czeka?

 

Gdzie dobro?

Gdzie zło?

I gdzie ludzka twarz?

Gdzie mieszka ten stwórca

Który podobno jest w nas?

 

Wiele się zmienia

I płynie jak rzeka

Ty się nie zmieniasz

Wciąż jesteś

I czekasz.

 

Przed weekendem.

„Dr Alex Poplawsky z Uniwersytetu Bloomsburg zajął się działaniem na mózg przeciwutleniaczy zawartych w soku z czerwonych winogron. Dziewięciomiesięczne szczury (gdyby wiek ten przełożyć na człowieka, byłoby to 28 naszych lat) podzielono na dwie grupy. Jedna była pojona wodą, druga zaś przez trzy miesiące raczyła się do woli rozcieńczonym sokiem z winogron. Gdy szczury skończyły rok (odpowiednio 37 ludzkich lat), wszystkie znów przeszły na wodę i poddano je 15-dniowemu treningowi. Czekano, aż trochę zgłodnieją, a następnie uczono, że by dostać kolejną porcję pożywienia, muszą wetknąć nos w dziurę. Ale – uwaga – musiały to zrobić nie wcześniej niż po upływie dziesięciu sekund od dobrania się do poprzedniego kąska. Jeśli nie odczekały wystarczająco długo i szukały jedzenia np. już po siedmiu sekundach, za karę czekały dodatkowe dziesięć. I tak aż do skutku.

Okazało się, że szczury pojone sokiem z winogron dawały sobie radę znacznie lepiej i napełniały brzuchy dużo szybciej niż te chowane na samej wodzie. Te ostatnie mimo wielu prób wciąż rzucały się na jedzenie zbyt szybko i w efekcie czekały na nie dłużej. – Nasze badania dowodzą, że przeciwutleniacze zawarte w soku z winogron mogą poprawiać pamięć u starzejących się szczurów – oznajmił Poplawsky. – To całkiem przyjemny środek mogący i nam ludziom pomóc w walce z pogarszającą się na starość pamięcią – dodał naukowiec.

Jeszcze przyjemniej brzmią wyniki kolejnego doniesienia. Otóż mózg odnosi korzyści również z wina. Badania na ten temat prowadzi dr Giulio Pasinetti z nowojorskiej Szkoły Medycznej „Mount Sinai”. Wykorzystuje w nich szczególną odmianę myszy z genetycznie uwarunkowanym alzheimerem. Zwierzęta te zaczynają tracić pamięć, gdy mają sześć miesięcy, pierwsze ślady choroby pojawiają się trzy miesiące później, a u 14-miesięcznych zwierząt zmiany w mózgu są już bardzo daleko posunięte.

Małe, trzyipółmiesięczne myszki zostały podzielone na dwie grupy. Jedne piły wodę, a drugie dostawały codziennie porcję wina w dawce odpowiadającej tej, jaką lekarze zalecają sercowcom (jeden kieliszek dziennie dla kobiet, dwa kieliszki dla mężczyzn). Picie wina przyniosło myszom wyraźne korzyści. Zarówno dziewięcio-, jak i 14-miesięczne, a więc wyraźnie już chore, znacznie lepiej dawały sobie radę w odnajdywaniu zanurzonej w wodzie platformy.

Pasinetti ma już gotowe wyjaśnienie, skąd bierze się ochronne działanie wina. Twierdzi, że zawarte w nim flawonoidy nie pozwalają łączyć się niezdrowym białkom w większe kompleksy uszkadzające mózg.

Naukowiec ostrzega, by wyników jego badań nie wprowadzać bezkrytycznie w życie. Przypomina, że spożywanie alkoholu nawet w umiarkowanych dawkach wiąże się z najrozmaitszymi niebezpieczeństwami. Być może rozwiązaniem na przyszłość będzie więc pigułka z winnym ekstraktem (próby z ich użyciem już trwają).

– Ja jednak optuję za dwoma kieliszkami czerwonego wina – podsumowuje Pasinett”.

(Gazeta Wyborcza).

Nie jestem specjalnie zwolenniczką eksperymentów na zwierzętach, chyba, że służą one celom medycznym. Czy ten opisany eksperyment taki jest można by dyskutować. Z premedytacją nie kupuję np. kosmetyków właśnie na zwierzętach testowanych. 
Ale….ten wpis jest zupełnie o czymś zupełnie innym; jest mianowicie dobrą wiadomością dla tych wszystkich, którym właśnie zaczyna się weekend.

Salute!

Miracle.

                                “Co niemożliwe jest możliwe”. A jednak „ikroopka” miała rację, że coś wymyślę. W zasadzie to powinnam aktualnie leżeć sobie wygodnie na stole operacyjnym, a tu proszę siedzę sobie, wprawdzie również wygodnie, ale przed komputerem. Powinnam cieszyć się szerokim zainteresowaniem lekarzy, chirurgów, pielęgniarek i anestezjologów, a tu nic. D*** zimna (no nie dosłownie……. jeszcze). Ja nie wymyśliłam nic, ale moje cudowne, niezawodne ciało tak. Zawsze, ale to zawsze mogę jednak na nim polegać. Mam złe wyniki badań krwi i operacja zwyczajnie musi zostać odłożona z powodów, jak to określono, medycznych.

Nowy termin ustalono na 18.05.

                              Hip, hip hura! Cieszę, się jak wariatka, a przecież racjonalnie rzecz ujmując, w środę wszystko miałabym już za sobą. I tak naprawdę wtedy miałabym PRAWDZIWY powód do radości.

Ja chyba jednak nigdy tak w rzeczywistości nie zmądrzeję.

 

Samotność.

                          Oto cytat na dzisiejszy wieczór:

 „Odkąd cię pokochałem, moja samotność zaczyna się dwa kroki od ciebie”.

 Amen.

                                                                                     Jean Giraudoux.       

 

Byle do czwartku. 31

                                    I znowu samotne dni i noce. Jak to jest, że tysiące ludzi na tym świecie jakoś sobie radzi z samotnością, a ja nie? Piękna i cudowna jest taka wielka, spełniona miłość, ale także trochę paraliżująca. „ Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu”. (Vincent van Gogh).

                          Ja tak zwyczajnie nie potrafię. Jestem najzwyklejszą więc egoistką i kobietą zaborczą. Pragnę natomiast z całego serca szczęścia mojego męża…….. niekoniecznie jednak wbrew mojemu.

                          Zorganizowałam sobie wiele spotkań z przyjaciółmi na ten czas, mam zamiar wysprzątać zabałaganioną do granic możliwości garderobę, wyrzucić stosy niepotrzebnych ubrań, idę nawet do fryzjera, czego naprawdę serdecznie nie znoszę. Pozwolę się ogłupiać telewizorowi. Aby tylko zabić czas. Tragiczne wieści z Polski, rzecz jasna, nie podnoszą nastroju.

Muszę przeżyć do czwartku.
Byle tylko do czwartku.

To w zasadzie wcale nie tak długo.

 

Lustro.

Lustro.Przeglądam się

W twoich oczach

I widzę piękno.

 

Przeglądam się

W twoim sercu

I widzę dobro.

 

Przeglądam się

W twoich myślach

I widzę kobietę.

 

Patrzę

Na twój uśmiech

I widzę miłość.

 

Czar prysnął.


Właśnie

Przejrzałam się

W lustrze.

 

Programowanie mózgu.

                               Wczoraj byłam na kontroli w szpitalu. Po raz kolejny bardzo, ale to bardzo jestem zadowolona ze zmiany szpitala chociaż mam do pokonania bez porównania większą odległość. Bez wielkich nazwisk i bez wielkich tytułów przed nimi, ale grzecznie, punktualnie, kompetentnie, miło i zwyczajnie po ludzku. Ogromna różnica. Jak różnorodnie można jednak traktować człowieka jako pacjenta: przedmiotowo lub podmiotowo. Znacznie, ale to znacznie mniej stresu.

Jak ten chirurg to robi, że czuję się tam jak na przyjacielskiej pogawędce?

A przecież chodzi o poważne sprawy oraz o poważne problemy.

                             Pacjent jako podmiot, jako partner w leczeniu, traktowany poważnie, traktowany z respektem i z szacunkiem; w tym według mnie tkwi esencja sztuki medycznej przez bardzo, bardzo duże „S”. Tak w skrócie. Niby proste i oczywiste, nawet banalne, a tak trudne do osiągnięcia.

                            Niestety moje ukochane procratination dobiegło końca. Operacja musi jednak się w końcu odbyć choćbym niewiadomo jakich sztuczek używała. Zresztą, przebogaty btw, ich arsenał już mi się wyczerpał. Termin został ustalony na wtorek 20.04. Zostało mi więc 12 dni do zabiegu i teraz intensywnie pracuję nad zaprogramowaniem mojego mózgu tak, aby myślał on i zajął się czymś innym.

Łatwo powiedzieć.

 

Chora jak pies.

                               Tak się mówi po flamandzku. Ziek zoals een hond.

Kilka dni minęło jakby bez mojej wiedzy, poza mną i beze mnie. Wysoka gorączka, sparaliżowane nogi i jakby częściowa utrata świadomości. Boże. Przebywałam w innym świecie i jakby w malignie. Nie wiem czy byłam w niebie czy w piekle, czy raczej biorąc pod uwagę moje ateistyczne poglądy, raczej gdzieś pośrodku.

                              Ledwo dotarłam do toalety oraz do łazienki i prawie wcale nie miałam siły dotrzeć do komputera. Straszne uczucie niemocy i bezsilności, którego naprawdę nikomu nie życzę.

Ale nie wylądowałam w szpitalu. Jak to zwykle drzewiej bywało.

                              Wcale nie miałam ochoty na wino i mój mąż zaczął się martwić, że naprawdę umieram :).Jak zawsze staram się żartować, robić przysłowiową dobrą minę do złej gry, ale sytuacja wcale ale to wcale nie była śmieszna.

A pomyśleć, że tak całkiem niedawno chwaliłam się na tym blogu, iż czuję się lepiej….