W Belgii czas apokalipsy. Najprawdziwszy. W niedzielę spadło bardzo dużo śniegu i życie zamarło. Na lotnisku nocuje kilka tysięcy ludzi. Biedacy mieli tylko przesiąść się w Brukseli, a ponieważ zamknięto wiele lotnisk w całej Europie, muszą na nim pozostać. Wielu z nich nie ma wizy i nie może wydostać się poza teren lotniska pozostając w tzw. strefie tranzytowej. Koszmar. Czerwony Krzyż wprawdzie rozdawał jakieś gorące napoje i potrawy oraz np. pieluchy, ale ja dziękuję bardzo za taką podróż.
Al Qaida może się spokojnie rozwiązać, a Osama równie spokojnie pogrążyć w głębokiej modlitwie, gdyż cywilizacja zachodnio-europejska już jest unicestwiona i to bez ich udziału.
A ja znowu w moim Alcatraz. Areszt domowy trwa już prawie drugi tydzień. Ale co tam; Nelson Mandela przebywał w więzieniu około 27 lat, Aung San Suu Kyi 20 lat, a Roman Polański jakieś 10 miesięcy. Jestem więc w dobrym i doborowym towarzystwie, i być może jest jakaś nadzieja na błyskotliwą karierę także i dla mnie. Albo na jakiegoś Nobla czy Oskara.
Takie siedzenie w domu ma jednak zaletę. Nigdy nie przesadzamy z porządkami świątecznymi, ale tym razem wszystko układam w szafach i szafkach równiuteńko i schematycznie. Tak na pograniczu autyzmu. Naprawdę. Mój mąż każdy dzień przeciera oczy ze zdumienia i na dodatek nie wolno mu niczego dotknąć, ponieważ jest WłAŚNIE POSPRZĄTANE. Nawet posegregowałam kolorystycznie i ułożyłam w równych rzędach (i teraz tego obsesyjnie pilnuję) jego skarpetki i moją niezliczoną już ilość apaszek. Zielone i zielonkawe apaszki razem, czarne i czarnawe także itd. Samych „czarnych i czarnawych” jest 16 sztuk. Pierwszy raz w życiu! Cudny widok. Tak czysto, ładnie i składnie to chyba jeszcze u nas nie było. Jedynie pies, zupełnie obojętny w stosunku do moich starań, wyłamuje się z obowiązującej dyscypliny. Przychodzi z ogródka prawie cały zaśnieżony i BRUDZI łapami moją nieskazitelnie czystą podłogę. Według aktualnych prognoz śnieg ma się nie tylko utrzymać jeszcze przez kilka dni, ale ma go być jeszcze więcej. Hip, hip hura! Zastanawiam się więc czy nie wprowadzić w związku z tym obowiązku zdejmowania butów jeszcze przed wejściem na naszą posesję i maszerowania w skarpetkach do drzwi wejściowych (jakieś 10 metrów odśnieżonego chodnika)? Albo porozkładam worki foliowe na sofach i fotelach? Albo całkowicie zamknę dom, a my pójdziemy do hotelu żeby się nabrudziło? Święta też chyba trzeba by odwołać gdyż goście (a przynajmniej nasi) okropnie brudzą. Najważniejsze, aktualne moje priorytety tak dokładnie wyglądają. Zgroza.
Tak, tak ja naprawdę zwariowałam.