A nawet bardzo intymnie. Moja choroba jest ze mną zawsze 24/24 godziny i 7/7 dni w tygodniu. Chyba intymniej już nie można.
Ale ostatnio czuję się lepiej. I to zupełnie, ale to zupełnie nie wiem dlaczego. Nic się tak w zasadzie nie zmieniło. Mam te same od lat lekarstwa i tych samych od lat lekarzy. Lekarstwo jest relatywnie nowe, skuteczne i koszmarnie drogie. Łatwe w użyciu: ot jeden zastrzyk do brzucha raz w tygodniu i po wszystkim. I pomyśleć, że gdyby nie szczodry podatnik belgijski płacilibyśmy miesięcznie za kurację ponad 1200 euro! Niech żyją więc wysokie podatki i solidarność społeczna (wiem, wiem, że są to bardzo niepopularne poglądy) dzięki którym miesięczna terapia kosztuje nas całe 10 euro. Lekarze jak zawsze mili, uprzejmi i kompetentni.
Prowadzę ten sam tryb życia i bycia. Wiem, że ta sytuacja wcześniej czy później się skończy, gdyż już bywało tak w przeszłości. Wszystko może szlag trafić jutro, pojutrze lub np. bezpośrednio po opublikowaniu tej notki. Ale carpe diem.
W cuda osobiście nie wierzę, ale może to jeszcze troszeczkę tak pobędzie?