W ubiegłym tygodniu, tak zupełnie znienacka, schylając się do psa potknęłam się i upadłam. Nie tak całkiem, bo częściowo na sofę. Od razu dodam, że byłam zupełnie trzeźwa;) Niestety w czasie tego upadku uderzyłam dość mocno łokciem w stół. Na dodatek „tym” łokciem. Od wielu lat w lewym łokciu mam wmontowaną protezę. Proteza ta działała świetnie przez całe wieki, tak dobrze, że prawie zapomniałam o jej istnieniu. Niestety, któregoś dnia wracając ze sklepu potknęłam się na mokrym chodniku i upadłam, łamiąc ją bardzo boleśnie. Taka już ze mnie zawalidroga cholerna. Protezę wymieniono, a po ja ciężkiej, długiej i pełnej bólu najpierw operacji, a później rehabilitacji jakoś doszłam do siebie.
Niestety, aktualnie łokieć boli mnie dość istotnie i boję się ogromnie, że ZNOWU coś się z nim niedobrego zdarzyło. Niech to zwyczajnie szlag trafi! Na razie postanowiłam poczekać i WIERZYĆ, że „samo przejdzie”.
Wiem, że to jest niemądre, głupie i dziecinne, ale może zadziała?