Przeczytałam w “Gazecie” o tym, że pacjenci w Polsce są często agresywni. Dziennikarski profesjonalizm autora nie pozwolił jednak na sprecyzowanie słowa „często”. Nie wiem więc tak naprawdę czy agresywnym jest jeden na 10 czy np. jeden na 1000 pacjentów, a wg. mnie to jednak JEST zasadnicza różnica.
Zaintrygowana tym zagadnieniem zrobiłam research wśród mojej tutejszej rodziny lekarskiej. No i proszę zgodnie odpowiedzieli, że z agresją wśród pacjentów spotykają się niezwykle rzadko lub prawie wcale. Wyjątek stanowi pogotowie gdzie wiele osób przybywa pod wpływem alkoholu lub narkotyków.
Dlaczego taka różnica?
Czy wszystko można wytłumaczyć tym, że Flamandowie to naród generalnie dużo spokojniejszy i dużo bardziej wyważony od Polaków?
Czyżby różnice kulturowe miały aż takie znaczenie?
Czy też problem ma jednak inne, dużo bardziej skomplikowane podłoże?
Bazując na moim przebogatym, niestety, doświadczeniu szpitalnym pozwolę sobie stwierdzić, że ogromny wpływ na zachowania pacjentów ma dobra i sprawna organizacja służby zdrowia. Długie, niekończące się oczekiwania na nie wiadomo na co może naprawdę i wyjątkowego stoika doprowadzić do szału. Bezradność pacjenta i bezduszność personelu medycznego może być w takich sytuacjach prawdziwym, niekontrolowanym źródłem agresji.
Jako pacjent i w ogóle jako człowiek nie jestem agresywna ani werbalnie, ani tym bardziej fizycznie. Zdarzało mi się jednak, i to często, reagować w szpitalu bardzo histerycznie i absolutnie irracjonalnie. Potrafiłam być niegrzeczna, nieuprzejma i prawdziwie upierdliwa. I nikt, naprawdę nikt się nigdy na mnie nie zdenerwował, nie podniósł głosu i nie był zniesmaczony moją postawą. Wszyscy jak jeden mąż od pielęgniarek począwszy na profesorach medycyny skończywszy byli niezwykle cool i wyrozumiali. Bardzo spokojni, bardzo rzeczowi i bardzo profesjonalni. Starali się mnie przede wszystkim wysłuchać, zrozumieć, uspokoić i wytłumaczyć. I zwykle działało. Często już „po wszystkim” byłam zawstydzona swoim, nie ukrywam skandalicznym, zachowaniem, ale nikt nigdy do tego nie wracał, niczego mi nie wypominał i nie osądzał mojego zachowania.
Może w tym tkwi przyczyna?