Archiwa miesięczne: Wrzesień 2012

Powtórz.

 Powtorz.Podaj mi dłoń

 A przejdę bezpiecznie

 Po kładce życia.

 

 Pomóż.
 Wesprzyj.

 Otwórz ramiona.

 Powtórz

 I powtórz, że jestem  piękna.

 

 Powtórz

 Moja jedyna.

 

Powtórz

Tak tęskniłem.

 

 Chociaż pali się światło

 Zmarszczki nie wyjdą z ukrycia.

 

Podaj mi dłoń.

A będę.

 

Ty będziesz.

 

Czy starczy nam życia?

 

 

Hmmm….. .

                   Co pół roku chodzę do dentysty na przegląd techniczny, czyszczenie i takie tam. Leżąc sobie wczoraj na fotelu dentystycznym po raz kolejny głęboko się zastanawiałam: jak to się dzieje, że jest tylu tak niezwykle przystojnych dentystów i chirurgów?

Czy te zawody mają specjalną magię?

Czy też wysokie w nich zarobki sprawiają, że mężczyźni zwyczajnie pięknieją?

Sama nie wiem.

 



Sardynia II.

Capo testa.

Capo testa.

 

Capo testa 2.

Capo testa ponownie.

 

Capo testa 3.

I jeszcze raz. Tak mnie zauroczyło.

 

Capo Falcone.

 Capo Falcone Stintino.

 

Cmentarz.

Bardzo nietypowy cmentarz.

 

Statek.

Statek płynący na Korsykę.

 

U nas.

U nas.

 

Widok.

Widok wieczorem z tarasu.

 

Koty.

Nasi współlokatorzy.

 

Cudo.

No i jeszcze to cudo.

 

 

Sardynia I.

Ogromne kaktusy.

Ogromne kaktusy.

 

Przydomowy ogrodek

Przydomowy ogródek.

 

Alghero.

Alghero.

 

Wybrzeze.

Wybrzeże.

 

Korale.

Korale – cudne wyroby, które rzecz jasna także nabyłam.

 

Nouraghi

Nouraghi.

 

Castelsardo.

 Castelsardo.

 

Zachod.

 Uroczy zachód słońca.

 

St. teresa.

Santa Teresa di gallura; w dali Korsyka.

 

 

Slon.

Roccia elefante.

 



 

Home, sweet home.

                     Tak powiadają, a my wracaliśmy naprawdę z ciężkim sercem i bólem do domu. Wszystko na Sardynii się nam bardzo, ale to bardzo podobało. Klimat (wprawdzie było rzeczywiście ciepło, ale litościwe morze włączyło airco), widoki, natura i wkomponowane w nią urocze miasteczka, krajobrazy, krystalicznie niebieskie i czyste Morze Śródziemne, przemili ludzie. No i ZAPACHY i jeszcze raz zapachy, jakich jeszcze nigdzie nie spotkałam. Prawdziwe paradiso.

                     Przeżyliśmy bez radia, bez telewizora, bez Internetu, bez GPS i bez żelazka (!) prawie dwa tygodnie, co dla ludzi w zasadzie nieuleczalnie uzależnionych od stałego dopływu informacji wcale nie jest takie proste, a brak żelazka w wynajmowanym domu dostarczył nam wiele nowych wrażeń estetycznych. Powiedzmy.

                     Liczba turystów o tej porze, chociaż ciągle znaczna, do zniesienia. Przeważnie studenci, ludzie z małymi dziećmi oraz ludzie starsi. Sporo, jak zwykle świetnie ubranych Niemców, szykownych Francuzów (ciekawostka: większość Francuzek obcięta à la Anna Wintour chociaż ta jest Angielką), hmm…średnio szykownych właśnie Anglików no oczywiście Holendrów wyglądających ….jak to Holendrzy. No i piękne Włoszki i Włosi. Ci ostatni faktycznie urodziwi, ale tylko w młodym wieku. Widać, że nadmiar słońca i nadmiar pasty robi jednak swoje. Niektóre Sardynki wyzywająco, jak na mój gust ubrane i umalowane, często wyglądają na kobiety lekkich obyczajów. Ale de gustibus et coloribus non est disputandum. Podobno.

                      La cucina italiana jest mi dobrze znana, gdyż w naszym mieście istnieje kilka świetnych włoskich restauracji prowadzonych właśnie przez rodowitych Włochów. Kuchnia ta ma (i słusznie) swoja renomę w świecie, ale mi osobiście przeszkadza brak różnorodności. We wszystkich restauracjach czy to tych drogich, czy tych tańszych wszędzie prawie to samo menu. Pozytywne jest to, że jedzenie na Sardynii jest generalnie tańsze niż w Belgii. Urzekły mnie natomiast niepowtarzalne SMAKI najzwyklejszych pomidorów, sałaty, chleba czy rucoli…. .

                    No i nasze wielkie odkrycie, a mianowicie lokalne wina. Przepyszne, różnorodne i lekkie. Rozkosz. Szkoda, że naprawdę ciężko je tutaj u nas kupić.

                           No i jeszcze jedno. Gdziekolwiek byliśmy, naprawdę wszędzie, siedzą sobie grupki tylko i wyłącznie mężczyzn w różnym wieku przy winie lub/i przy piwie i gadają w nieskończoność. O czym? Bóg jeden raczy wiedzieć. O wszystkim i o niczym (podsłuchiwałam tak, tak). Gadają, siedzą, piją, gestykulują, śmieją się, przekrzykują nawzajem. I tak prawie przez cały dzień. Mój mąż był zachwycony, a ja się zastanawiałam jak ci Włosi chcą wyjść z kryzysu ?

                    A ja mówię płynnie i bez problemów po włosku i byłam nawet troszkę z siebie dumna, co chyba czasami jest dozwolone.

                    Niestety nie czułam się najlepiej i na Korsykę nie popłynęliśmy. Ale nic to. Mamy szczery zamiar tam jeszcze kiedyś wrócić, czego zresztą wszystkim serdecznie życzę.

Ciao.