Archiwa miesięczne: Październik 2012

Zmierzch.

Zmierzch. Zamglone cienie

 

 Rozmyte okna

 Obrazy.

 Szum wiatru

 I szczęście

 Zamknięte w  ramionach.

 

 Radość spotkania

 W przytłumionym  blasku świecy.

 

Siedzą kochankowie

 

Patrzą

I patrzą.


 
Nie widząc.

Tak bliscy


A tak dalecy.

 

Zdziwienie.

                        O badaniach kontrolnych wspominałam w poprzednim wpisie. Abstrahując od wszystkiego cały staff, bez wyjątku grzeczny, uprzejmy, miły i współczujący. Od pielęgniarek, aż do profesorów włącznie. Bez wyjątku. A ja ten najważnieszy pacjent no i pępek świata.

                      Naszło mnie jednak takie pytanie: czy ci wszyscy ludzie są z natury tacy empatyczni, czy tez zmuszają ich do tego rygorystyczne procedury? Staram się usilnie, aczkolwiek być może naiwnie wierzyć, że to pierwsze, ale jest tak w rzeczywistości?

                    Na naszej ulicy mieszka lekarz z pogotowia. Ulica jest mała, ślepa, a nasz dom ma mumer 1. Wszyscy mieszkańcy, bez wyjątku zwyczajnie muszą obok nas przechodzić czy przejeżdżać. Wspomniany człowiek widuje mnie prawie codziennie. Kiedy trafiłam na pogotowie był „do rany przyłóż”. Samo dobro i współczucie. Natomiast na co dzień nawet nigdy nie powie dzień dobry. Jakiś taki dziwny i nienaturalny kontrast.

 

Stąd to moje zdziwienie.

 



Bleeeee….. .

                             Tak, to wykwintne i adekwatne określenie to o mnie. Cierpliwość nigdy nie była moją najmocniejszą stroną i znowu zaczynam ją totalnie tracić. Czarne chmury gromadzą się nie tylko na niebie. Czasami mam tak dość swoich słabości…. Zupełnie niepotrzebnie i bezsensownie obwiniam się o to w jaki sposób muszę żyć i niby jestem oswojona ze statusem wydmuszki, a jednak. Mam w sobie spory zapas pogardy dla samej siebie i niech nikt nie wierzy, że cierpienie uszlachetnia. Wydaje mi się, że jestem gorsza, mniej warta i mniej wartościowa od innych (czytaj zdrowych) ludzi. Nonsens i głupota, ale tak właśnie czuję. Wszystko boli, nogi puchną, szyja zesztywniała tak, że głową prawie nie mogę poruszać. Mam gorączkę i człapię jak, bez obrazy, stara baba. Jestem coraz słabsza i zdarza się, że zrobienie „zakupów” w postaci np. bagietki i sałaty staje się wyzwaniem. Chociaż z natury rzeczy jestem positivo są dni, kiedy mam prawdziwą ochotę „to” wszystko zakończyć.

                 Moja choroba, chociaż aktualnie pod kontrolą, nie stoi w miejscu. Step by step, ale jednak idzie do przodu.

                Byłam znowu na badaniach kontrolnych szpitalu. Który to już raz? Nie zliczę. Mam jedynie w pamięci to, że 27 razy leżałam na stole operacyjnym. Na badaniach znowu nie potrafiono pobrać mi krwi (zdarzało się, że musiał to robić wezwany anestezjolog) ponieważ mam „takie wiotkie rączki i uciekające żyły”. No tak, widziałam jedną biegającą po korytarzu. W efekcie prawa ręka jest od łokcia do końca palców totalnie sina. Może to nic wielkiego, ale zatruwa mi życie. Znowu zrobiono zdjęcia rąk i nóg i znowu kiwano głowami nad spustoszeniami w moim organizmie.

                 „Boże, daj mi cier­pli­wość, bym po­godził się z tym, cze­go zmienić nie jes­tem w sta­nie. Daj mi siłę, bym zmieniał to co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym odróżnił jed­no od dru­giego”. (M.Aureliusz).

 

                 Mam te niezwykle mądre słowa wydrukowane nad komputerem, ale aktualnie nie znajduję siły, aby się do nich stosować.

 


Kraina.

 

Kraina. W krainie szczęśliwości

 Nie ma niedogodności

 Niepotrzebnych krągłości

 Zawiedzionych miłości.

 

 W krainie szczęśliwości

 Płynie rzeka obfitości

 Każdy każdego chętnie gości


 Bez złości
 Bez zazdrości.

 W tej pięknej krainie

 Nikt nie szarga godności
Życie jest piękne

Bogate

Bez zbędnych zawiłości.

 

W krainie…..

Poranek????



Ot i po radości.

 

 

Pogrzeb.

                          No na razie nie mój, bo przecież bym nie pisała zza światów. Chociaż kto wie. Być może w przyszłości nawet to będzie możliwe?

                         A teraz na poważnie. Tak się ostatnio nam nieszczęśliwie składa, że tracimy znajomych. Głównie z powodu rozwodów, ale także z powodu śmierci. Ludzie jakoś nam niespodziewanie umierają będąc jeszcze wczoraj w pełni sił i w pełni zdrowia. Straszne. Jakoś sobie zawsze wyobrażałam, że „takie rzeczy” zdarzają się na starość.

                         Uczestniczyłam w pogrzebie naszego przyjaciela, który z premedytacją zapił się na śmierć. Nie był alkoholikiem lecz wybrał taki właśnie rodzaj samobójstwa. Najpierw poprosił o dwa dni urlopu przed nadchodzącym weekendem. Z nikim się nie umówił przewidując, że nie będzie szukany aż do poniedziałku rana. Dzień przed śmiercią uporządkował w banku wszystkie sprawy majątkowe i spadkowe. Zostawił we włączonym komputerze precyzyjne i jasne instrukcje dotyczące pogrzebu, sam dobrał teksty, muzykę i generalnie całkowitą oprawę ceremonii. Następnego dnia wysprzątał dokładnie całe mieszkanie, wyrzucił nawet śmieci (!) oraz umył okna (ludzie!), wyłączył telefon, po czym wziął kąpiel, przebrał się w piżamę i późnym wieczorem zaczął pić whisky. Policja znalazła 3 opróżnione butelki. Nie zamknął nawet drzwi do mieszkania, aby nikt nie musiał się włamywać. Perfekcjonista w każdym calu. Był nim za życia i pozostał nim do samego końca. Pewnie jest nim nawet po śmierci o ile jest to „tam” możliwe.

                       Ktoś kiedyś śpiewał, „jakie życie taka śmierć”. Zawsze uważałam to za totalny absurd, a jednak się myliłam. Przynajmniej w tym wypadku.

                       I czy rację miał Jim Morrison mówiąc:” Rozmyślanie o śmierci jest rozmyślaniem o wolności”?