Archiwa miesięczne: Kwiecień 2013

Leć… bognna leć…

…….do kraju. Bardzo się cieszę i tym razem żadne szpitale nie staną mi na przeszkodzie. Mam również nadzieję, że na lotnisku w Krakowie nie ma jakieś brzozy lub nie daj Boże mgły.

       No i życzę sobie miłego pobytu przyrzekając sobie solennie nie objadać się ponad wszelką miarę, a ktokolwiek w Polsce był goszczony to wie, jak ambitne i godne podziwu jest to postanowienie.

Ciao.



Prozaicznie.

                   Proza życia jest prozaiczna. Ha! Ależ ja odkrywcza dzisiaj jestem. To chyba z powodu weekendu.

                   Ale ad rem. Czeka nas bardzo duża i bardzo ważna impreza rodzinna w Polsce. W związku z tym, ale jednak z żalem, musze ściągnąć z tyłka ukochane jeansy i zdjąć z siebie równie ukochane żakieciki i marynareczki (zwane przez niektórych kubraczkami) i ubrać się porządnie oraz elegancko tzn. w sukienkę. No i właśnie. Schodziłam schodzone moje biedne nogi, odwiedziłam wiele sklepów i to tych „normalnych”, jak i tych ekskluzywnych i z naprawdę wielkim trudem zdobyłam zwykłą, prostą, dobrej jakości szmatę. Posiadam całkiem sporo całkiem ładnej biżuterii, a więc nie potrzebuję już innych ozdóbek, a wszystko tutaj jest bardzo ozdobne, kolorowe, kwieciste i np. pomarańczowe. Jakieś wzory, hafty, malunki i falbanki. Kitch, jak dla mnie.

                   Jestem chyba odosobniona w trendzie less is more i podejrzewam, że w tym tkwi problem. Ale mam, mam, mam. Zdobyłam i czuję euforię podobną do zdobycia Mount Everest.

                   Swoją drogą jak to jest, że mój mąż ma ZAWSZE co na siebie włożyć, a ja NIGDY?

 



O niczym. 10

                       No właśnie. O wszystkim już pisałam. Pisałam wielokrotnie o tym, że jestem chronicznie chora, że cierpię, że gościec pomimo ogromnych wysiłków z mojej strony i wysiłków świata medycznego nadal świetnie się rozwija. Wiadomo, że spieprzył mi totalnie życie, a już z całą pewnością życie zawodowe. I pomyśleć, że kiedyś, dawno, dawno temu zazdrościłam damom takiego „siedzenia sobie w domu”. Ach głupoto ludzka.

                     Ponieważ nie pracuję dni mijają za dniami tak w zasadzie bez sensu. Jakoś się do tego przyzwyczaiłam i znalazłam sobie zajęcia, które ewentualnie wykonuję, ale to jednak jest wszystko „erzac cholera nie życie”.

                    Z zazdrością czytam o tych, co są wiecznie busy, busy, busy żyją w stresie (tak, tak), w pośpiechu, ale coś robią. Jednak ciężko wciąż czuć się pasożytem. Naprawdę. Ale o tym już także pisałam.

                     Wielokrotnie także rozczulałam się tutaj nad sobą i nad swoją samotnością, gdyż zapracowany mąż często służbowo wojażuje. ” To człowiek człowiekowi najbardziej potrzebny jest do szczęścia”. [ P. Holbach ]

                  Więc ileż można powtarzać w kółko to samo.

                     Mało tego. Przyznałam się również tutaj do codziennego picia wina, które niby ma ukoić moją duszę i nerwy, ale często bywa odwrotnie. Przyznaję jednak, że alkohol znacznie łagodzi ból. Żeby wszystko było jasne: nigdy nie jestem, jak to się ładnie mówi, nawalona. Czasami lekko tipsy, ale nie więcej niż większość tutejszego społeczeństwa.


                No cóż, skoro o wszystkim już kiedyś pisałam to pora zakończyć tę notkę, która tak w zasadzie to już była.

 

 

Gdzie?

Gdzie. Uroda zbrzydła

 Nie rosną skrzydła.
 
 Wszystko już było

 Zszarzało

 Popiołem przykryło.



 Tak ciągle

 I ciągle

 I wszystko od nowa.

 

I po co?
I na co?

 

Gdzie ręka?
Gdzie głowa?

 

Chwila za chwilą

A za nią godzina.

 

Gdzie jesteś?

Gdzie się podziała ta piękna dziewczyna?