Archiwa miesięczne: Lipiec 2013

Po co?

 Po co.Po co te łzy?

 Kochać przecież trzeba.

 

 Po co cierpienie?

 I rozpacz?

 Po co łąka?
 I kwiaty?

 I pole?

 

 Nie prowadzą wszakże do nieba.

 I po co to niebo kiedy w duszy ciemno?

Po co ja?
I po co ty?

Żyjemy nadaremno?

 

Starość.

                    Nieuchronnie nadejdzie. Bez wyjątku dla wszystkich. Wczoraj późnym wieczorem siedzieliśmy sobie we dwójkę w ogródku. Każde z książką lub z laptopem. Popijaliśmy wolno czerwone winko.

                   Było ciepło, cicho. Sąsiedzi na wakacjach. Świat nagle gdzieś odpłynął. Prawie nic do siebie nie mówiliśmy, a było tak cudnie. Piękna, urocza chwila i piękne to wspólne milczenie. Prawie nie do opisania. Bezcenne są takie momenty, kiedy nic nie trzeba mówić, a wszystko jest oczywiste.

Kochać to zgadzać się na to, by się starzeć z drugim człowiekiem”. (Albert Camus).


Starość… we dwójkę? Chyba się nie boję.

 

Zalig!

                    Bardzo lubię to słowo jakże często używane przez Flamandów. W dosłownym tłumaczeniu „zalig” znaczy „błogosławiony”, ale faktycznie znaczy także coś innego.

                  Kocham to nasze miasto. Niewielkie, ładne, uniwersyteckie, międzynarodowe i bezpieczne. Sporo się tutaj dzieje i to właściwie pod każdym względem. Nie sposób się nudzić.

                 Jednak najbardziej lubię właśnie aktualny okres trwający około 3 tygodni. Od poniedziałku zaczęły się tutaj tzw. bouwvakantie czyli wakacje budowlane, a trzeba wiedzieć, że jest to naprawdę ogromnie znaczący dział gospodarki w Belgii. Budownictwo wyjechało więc na wakacje….. ufff, a wraz z nim wiele innych powiedzmy działów. Nie funkcjonuje w tym okresie np. mój fryzjer, mój dentysta, kinezyterapeuta, salony samochodowe, niektóre knajpy, nie działają małe firmy. Na wakacje wyjechali architekci i wielu lekarzy rodzinnych. Nie ma tłoku w pustawych i nagle PUNKTUALNIE jeżdżących autobusach. Mało tego – bez problemu znajduję miejsce siedzące. Spokojnie, sielsko i anielsko na mieście i uśpiona atmosfera w restauracjach. Cicho i leniwie. Wszystko dzieje się wolniej i jakby od niechcenia. Na wielkie szczęście nie przyjeżdżają tutaj liczni turyści. Taka la dolce vita po flamandzku.

Chciałoby się powiedzieć: trwaj chwilo!


Zalig właśnie!

 

Crocsy.

                      Kupiłam sobie te osławione Crocsy do chodzenia “po domu”. Że super wygodne, leciutkie, mięciutkie…. . Kupiłam, tak w zasadzie, wbrew sobie, gdyż nigdy mi się nie podobały. Nabyłam, na szczęście, nie te koszmarnie odblaskowe w kolorze różowym lub żółtym, ale czarne z białym paseczkiem. Można się uprzeć, że są gustowne.

No i co?

                   Po dwóch dniach paradowania w nich „po domu” kostki spuchły mi niemiłosiernie. Na dodatek zaczęły bardzo, ale to bardzo boleć. Zrobiły się czerwone. No cud malina i nic tylko podziwiać! W związku z tym moje niezbyt……. hm rozbudowane łydki (przez niektórych zwane patyczakami) wyglądają jeszcze gorzej. Crocsy stoją więc sobie na półce w piwnicy, 40 euro poszło w błoto, a ja ciągle nie mam butów „po domu”.


Crocsy.

No i masz babo przysłowiowy placek:(

 


Operacja nr 28.

               Lub być może nr 29 lub 27. Sama czasami nie wiem. Tak w zasadzie to jest bez większej różnicy. Na prawej stopie „coś” mi urosło i musi być wycięte, bowiem to „coś” bardzo przeszkadza mi w chodzeniu.

               Ja już nawet nie pytam dlaczego znowu ja. I za co właściwie ta kara. Z losem jestem dawno w jakimś sensie pogodzona. Z naciskiem na „w jakimś sensie”. Raz mniej, raz bardziej, ale jakoś egzystuję. Z naciskiem na „jakoś”.

Nie chcę jednak psuć nam wakacji i będę operowana dopiero pod koniec tego roku.

              Do pionu stawia mnie dotarcie w szpitalu do mojego chirurga. Aby się tam dostać muszę niestety przejść obok onkologii dziecięcej i kto narzeka na swoje życie niech chociaż raz to zobaczy. Te łyse, prawie zielone na twarzach maluchy bawią się często beztrosko, a mnie gardło zasycha i mam ściśnięty żołądek przez następne dwa dni.

Jakie pytania zadają sobie rodzice tych dzieci?

Z czego czerpią siłę?

Do jakich bogów się modlą?

I jacy bogowie ich wysłuchają?

                Widzę ich tam często jak wspierają te swoje pociechy, widzę lekarzy i pielęgniarki poprzebierane w kolorowe fartuchy i czepki. Barwne ściany, rysunki, zabawki, gry komputerowe, balony. Ot, taka namiastka normalnego życia.


 „Wiele trze­ba mo­cy, by umieć żyć wiedząc, jak bar­dzo życie i nies­pra­wied­li­wość są z sobą złączone”. (F.Nietzche).