Archiwa miesięczne: Kwiecień 2014

Narkotycznego snu…..

…… dzisiaj nie będzie. Szkoda, szkoda, szkoda.

Przyznam się po kryjomu, że czasami jednak rozumiem narkomanów. Ale cicho, sza!

                 „W stanach chorobliwych sny częstokroć odznaczają się niezwykłą plastyką, wyrazistością i nadzwyczajnym podobieństwem do rzeczywistości. Niekiedy powstaje obraz potworny, lecz otoczenie i cały przebieg inscenizacji bywają przy tym tak łudząco prawdopodobne, pełne szczegółów tak subtelnych, nieoczekiwanych, artystycznie zaś tak odpowiadających całokształtowi obrazu, że nigdy by ich nie wymyślił tenże śniący, chociażby takim był artystą jak Puszkin czy Turgieniew. Sny tego rodzaju, chorobliwe sny, zawsze są długo pamiętane i wywierają silne wrażenie na rozstrojonym i już podnieconym organizmie człowieka.”

 

                                                                                           (F. Dostojewski).

 

1232 km.

                    Tyle dokładnie mam do przemierzenia, aby dotrzeć do mojego domu rodzinnego. Sporo, jak dla mnie. Taka podroż to jest najprawdziwsze „Хождение по мукам„, ale cieszę się bardzo. Piszę o tym, gdyż niedługo wybieramy się na tradycyjną pielgrzymkę do Polski.

                 Dom rodzinny…… . często o nim myślę. Duży, wygodny, ładnie położony. Otoczony ogrodem. W ogrodzie, do dzisiaj zachowany, cmentarz dla naszych psów, gdzie co roku pierwszego listopada paliły się świeczki. Rodzice robili to, co rodzice robić powinni. Tak więc miałam ciepło, zapewniony byt, jedzenie na talerzu i nie tylko ich MIŁOŚĆ, a także opiekę i zrozumienie. Szczęśliwe i beztroskie lata. Obok mieszkała cudowna babcia z równie cudownym dziadkiem a ja, jako pierwsza ich wnuczka, otrzymałam od nich niezmierzone wprost pokłady uczuć. Babcia na dodatek była przepiękną kobietą i do dzisiaj żałuję, że nie jestem do niej podobna. Od mojej mamy dostałam jakieś trzy (zasłużone) klapsy w życiu, od ojca żadnego. Otoczyli nas troską i murem, do którego nie przenikały żadne komunizmy, ani inne zło tego świata.
Nas, czyli moją młodszą siostrę i mnie.

                    Ona, zdrowa jak przysłowiowy koń, przebojowa i zdecydowana. Mogłaby być generałem w wojsku. Pracowita i zaangażowana, a istotę kobiecości wyraża w jakiś jeansach i w jakieś bluzie. Zero ozdób i zero biżuterii.  Paliła papierosy, kiedy miała około 6 lat i, niestety, robi to nadal. Urodzony stand up comedian.

                    Ja, delikatna, chorowita, wydmuszkowata. Totalne przeciwieństwa i nadal się zastanawiam, która z nas jest adoptowana. Pisałam wiersze od najmłodszych lat. Czytałam je często rodzicom i psom, które z tej okazji siedziały na krzesłach, a rodzice bili brawo. Biedacy. Szkoda, że ta pisanina się nie ostała, gdyż jak dostanę Nobla z poezji (niestety post mortem) to miałaby sporą wartość. Ale niektóre fragmenty z moich arcydzieł pamiętam:

„Jak bociany wysoko na niebie

 Tak bardzo mamo kocham ciebie”.

Albo:

„Zdechła nasza kura

Została jej tylko dziura”.

       Hmmm.

                          Wspominam z sentymentem przedszkole, szkołę podstawową i liceum. Wszystko łatwo, bez wysiłku, z super ocenami i z tzw. palcem w d**ie (bleeee) co prowadzi mnie dwóch nieuchronnych wniosków:

 – jednak posiadam jakieś pokłady inteligencji

 – lub/i poziom w tych instytucjach był niski.

                         W szkole podstawowej miałam dwóch narzeczonych, którzy odprowadzali mnie codziennie do domu, ale zawsze na zmianę. Prawdziwe jednak zainteresowanie płcią przeciwną objawiło się w liceum. Wtedy to po raz pierwszy całowałam się naprawdę i uznałam to za koszmar. Ku mojemu zdziwieniu jakoś nigdy nie mogłam narzekać na brak powodzenia. Zagadka. Ach, łza się w oku kręci.

                     Potem wyjechałam na studia i w zasadzie opuściłam dom rodzinny na zawsze.

Ależ mnie dzisiaj naszło. Jakaś taka sentymentalna się na starość robię.

                 Wiem, że napisałam laurkę, a życie nigdy nie jest jednowymiarowe przecież. Laurka jest jak najbardziej prawdziwa, a rzeczy tragiczne i złe schowałam bardzo głęboko w szafie. I niech tam leżą.