Archiwa miesięczne: Wrzesień 2014

Dezercja….

                  ….jest chyba lepsza niż inercja. Chyba????


Zamiast więc siedzieć posypana z lekka kurzem, zamiast spać z zatyczkami w uszach ( i tak hałas słychać), zamiast uciekać z własnego domu nie wiadomo dokąd uciekliśmy na jakiś czas do naszych przyjaciół. Mamy do dyspozycji w ich domu własne mieszkanie. No super. Czysto, cicho, przyjemnie no i gratis. Żyć nie umierać.

               A mój dom nadal się wali. Wygląda to strasznie i, nie ukrywam przygnębiająco, ale nasz architekt pociesza, że:” trzeba najpierw rozbić jajka, aby potem usmażyć omlet”. Zgoda.

               Ale zanim zaczniemy smażyć chciałam polecieć do Polski, do rodziny. Podstępnie wymyśliłam, aby zostawić męża samego z tym syfem. On i tak przez cały dzień jest w pracy (spryciarz) i nie cierpi tak bardzo jak ja. Podczas skypowania zasugerowałam więc nieśmiało, że poszukuję tymczasowego dachu nad głową. Siostra z wyraźną troską w głosie poradziła mi żebym sobie zabukowała sanatorium, lub „coś takiego” na ten czas. Właśnie. Że też sama na to nie wpadłam. Idiotka. No cóż, troszkę mi przykro.

                Ale już dawno temu Mark Twain powiedział, że:” Krewnych daje nam los. Przyjaciół wybieramy sami”. Jak z powyższego wpisu wynika mądrym człowiekiem był.

 

 

Kropelka.

Kropelka. Kropelka deszczu

 Szemrając skrzydełkami

 

 Spadła na chodnik.

 

 Ot, tak zwyczajnie

 Po prostu

 Z nieba.

 

 Połamała wszystkie kości.

 

 Nikt jej nie pomógł

 Kiedy

 

Bez krzyku

Bez gestu

Bez wytchnienia.

Połknęła ją

Ot, tak zwyczajnie

Wyschnięta ziemia.

 

Armageddon.

             Z powodu ulewnych deszczy zaczął się z opóźnieniem. Ale się zaczął. Wiercą wiertaki, stukają młotki, latają samoloty i helikoptery, jeżdżą czołgi….no może jednak trochę przesadzam, ale takie odnoszę wrażenie. Po domu snują się z lekka zakurzeni mężczyźni, ale przyznaję uczciwie, że są grzeczni i starają się, powiedzmy, nie przeszkadzać.

            Z powodu tego łomotu, także w mojej głowie, proszę uprzejmie się nie dziwić, kiedy będę plotła bardziej od rzeczy niż zwykle.


           Mój jedyny azyl to biuro. Śpimy zaś w maleńkiej sypialni, która aktualnie przypomina coś w rodzaju …. hmmm…. pomieszania garderoby ze składem mebli i ciuchów. Rozkosz. Dwa stare graty śpią w graciarni. Smutny widok. Wejście do łóżka i wyjście z niego jest nielada wezwaniem. Szczególnie w nocy kiedy natura wzywa i czas bardzo nagli. Zaczynam całkiem poważnie myśleć o pampersach dla nas.

Ale cierp ciało jakżeś chciało.

Armagedon.


Na dodatek za cały ten syf sami słono płacimy.

 

P.S.
Być może sobie wykopię jakąś mysią dziurę i będę w niej się ukrywała, albo pojadę do Brukseli i spotkam Donalda. I pomogę mu „polish his English”.