Archiwum dnia: 4 listopada, 2014

A tymczasem….. 9

                ……… w Holandii było, tradycyjnie zresztą, bardzo pięknie. Wielkie, przestronne plaże, wiatr no i +18°. Pod koniec października! To informacja szczególnie dla tych, którzy twierdzą, że klimat się nie zmienia. Przestrzeń i morze razem tworzą zgrabny duet kojący moje nerwy i duszę. Taki rodzaj balsamu podarowany mi przez naturę.

               Mało turystów o tej porze roku, w przeważającej ilości Niemcy i Belgowie, gdyż właśnie w tych krajach dzieci miały tydzień wakacji. Ferie według mojej opinii zupełnie bezsensowne, gdyż rok szkolny niedawno się zaczął i nie wierzę, już wszyscy uczniowie i nauczyciele potrzebują wypoczynku.

             Zaliczyliśmy JEDEN (!) dzień deszczu powitany zresztą z ulgą. Zaczęłam bowiem czytać biografię Sophii Loren i powiem, że czyta się ją z przyjemnością.
Czy ja kiedyś wspominałam, że lubię i biografie i autobiografie?

               Na plaży trochę biegających swobodnie psów i kopiących z zapałem dzieci. Tylko w samych t-shirtach o tej porze roku! Dzieci wyraźnie zadowolonych, zachwyconych i rozbawionych. Bardzo fajny widok.

               W pewnym momencie zobaczyłam jednak kuriozum: rodzinę jakby z innego świata. Mama cała (no prawie cała) w złocie, w super opiętych na całkiem sporym d*psku spodniach, tata obwieszony do granic ludzkich możliwości najnowocześniejszymi zdobyczami techniki, ubrany jak do restauracji i kroczący dostojnie z obrażoną miną, oraz dwóch chłopców około 10-12 lat w grubych, puchowych kurtkach, czapach i szalach na dodatek jedzących obrane i pokrojone jabłka. Pewnie nie jabłka, a jabłuszka. Zawsze mi się wydawało, że dzieci w tym wieku mają jednak zęby! Na dodatek własne i zdrowe.

Intuicja mnie nie zawiodła. Polacy.

Różnica kulturowa?

A może także powód tego, że przeciętny Holender ma prawie 2 m wzrostu, jest krzepki i dobrze zbudowany, a przeciętny Polak dokładnie odwrotnie?

              Dzieciom naszych Holenderskich przyjaciół (ku mojemu przerażeniu zresztą), kiedy były małe zamarzały w nieogrzanym pokoju posikane pampersy. I co? Dzieci wyrosły na dorodne i zdrowe stworzenia.

              Ot, to chyba tyle. Wypoczęłam i relaksowałam się trochę, a teraz z lubością słucham wiertaki na moim dachu.