Tak więc naczytałam się i nasłuchałam ochów i achów o tej Pradze bardzo dużo, ale to co zobaczyłam przeszło jednak moje oczekiwania. Miasto jest przepiękne. Zauroczyło mnie po prostu wszystko: architektura, komunikacja, przestrzeń, którą zapewnia znakomicie zresztą zagospodarowana, rzeka. Tolerancyjnie i bezpiecznie. Czysto, czysto i jeszcze raz czysto. Przy, niestety, bardzo zasyfionej Brukseli, Praga przypomina salę operacyjną. No dobrze, przypomina „coś” w rodzaju sali operacyjnej. Na dodatek Staré Město to jest jedna wielka, pachnąca restauracja ze świetnym jedzeniem i profesjonalną, przemiłą obsługą.
Piwo i wino leją się strumieniami, ale jakoś nawalonych gości nie spotkałam. Nawet późno w nocy.
Jeszcze nie sezon dla Anglików?
Na starym mieście zauważyłam jedno divadlo za drugim i jedną jazz cafe za drugą. Jak to jest, że tam one egzystują, a w kraju w którym mieszkam można tylko o nich pomarzyć?
Wie ktoś?
W restauracjach, dla kogoś kto zarabia w Belgii, ceny są wprost fantastycznie niskie. Trzeba jednak, podobnie zresztą jak w Polsce, bardzo pilnować swojego talerza i kieliszków. Kelnerzy, niezwykle bystrzy, spostrzegawczy i szybcy natychmiast wszystko zabierają i sprzątają nie czekając aż towarzysz przy stole skończy jeść. Zdecydowanie wbrew tutejszej etykiecie. Uważam, iż grzeczniej jest czekać aż wszyscy skończą posiłek. Także u siebie w domu.
Język angielski, i to na całkiem dobrym poziomie, jest wszechobecny, a na ulicach najprawdziwsza Wieża Babel. Najrzadziej słyszałam czeski, a szkoda. Język ten naprawdę mi się podoba, a czeski akcent całkiem dobrze się miewa w języku angielskim. Ładnie brzmi.
Słyszałam także polski. Panowie Polacy z obowiązkowo groźnymi minami.
Sporo (generalnie fałszywych) Bruberry szali oraz Louis Vouitton torebek. 98% Rosjanie.
Belgowie pijacy kawę lub herbatę z nieodzownymi łyżeczkami w filiżankach. Potrafią zdjąć okulary, kiedy łyżka im przeszkadza, ale jej (znaczy się łyżeczki) nie wyciągną. Za nic w świecie. Wiem, gdyż widzę to codziennie.
Japończycy nierozpoznawalni, gdyż w większości w maskach.
Według znanego, polskiego noblisty-słowotwórcy „istnieją plusy dodatnie i plusy ujemne”. Tych ostatnich, pomimo usilnych poszukiwań, nie znalazłam. No chyba, że się jest kaczką. Uważam je za przepiękne stworzenia…..ale żywe. W Pradze w niemalże każdej restauracji zauważyłam danie z kaczki pod różnymi postaciami. Długiego života tam one nie mają
Wróciliśmy do domu w niedzielę około 18. Mój mąż przepakował walizkę, połknął kanapkę, wziął prysznic i już o 23. wylądował w Zurychu. Można powiedzieć, że prawie, PRAWIE przesiadł się podczas lotu samolotów.
Jestem więc sama i dobrze, gdyż muszę podróż odchorować. Zalogowana na sofie mam gorączkę, dreszcze, opryszczkę i taki ból kości, że praktycznie nadaję się do szpitala. Ale na razie postanowiłam odczekać żywiąc się starym chlebem, parówkami i jajkami. Na szczęście mam kawy i wina pod dostatkiem, podejrzewam więc, że jakoś przeżyję.
To chyba tyle.
Ahoj.
No i brawo, brawo Češi!!!!