To po flamandzku coś takiego jak „przegląd techniczny”, który właśnie zrealizowałam. Na sobie rzecz jasna.
W ciągu dwóch dni zaliczyłam:
– kosmetyczkę – chodzę rzadko, ale czasami przydaje się czyszczenie twarzy
– fryzjera – najwyższy czas był, gdyż moje włosy przypominały już lwią grzywę.I tu taka dygresja: siedząc „po wszystkim” pod suszarką po raz pierwszy w życiu zdarzyło mi się w takiej sytuacji prawie zemdleć i/lub zwymiotować. Ludzie co to ta starość z nami nie wyrabia.
Włos się jeszcze bardziej jeży na głowie.
– dermatologa – pękło mi naczyńko krwionośne na nosie, które zostało laserowo (czyt: boleśnie) zamknięte
– dentystę – obowiązkowe czyszczenie zębów, którego serdecznie nie-zno-szę
– ginekologa – lekarka na szczęście niczego nie czyściła (uffff) tylko pobrała wymaz
No, no. Nie ukrywam, że jestem dumna z siebie jak przysłowiowy paw. Albo i bardziej.
A teraz taka zadbana i wyczyszczona czekam na królewicza. I to niekoniecznie z bajki.
