A tak w zasadzie to ONI i MY.
ONI.
Nasi goście. Rodowici Amerykanie, którzy po długich poszukiwaniach nie odnaleźli przodków z innego kontynentu. Nawet się bardzo amerykańsko nazywają:James i Cathy Smith. Urodzeni, wykształceni i wychowani w USA
MY.
Rodowici Polacy absolutnie zaaklimatyzowani i dobrze się czujący w Belgii. Mąż jest Polakiem czystej krwi, a ja, po dziadku, z domieszką ukrytej opcji niemieckiej. Urodzeni, wykształceni i wychowani w Polsce.
Znamy się od wielu, wielu lat, ale „na żywo” widujemy się rzadko. Odległość jest zabójcza (pochodzą i mieszkają w Texasie), a moja choroba odwiedzin nie ułatwia. Wręcz przeciwnie.
Podczas ich pobytu było bardzo ciepło, jakieś 30° – 33°.
ONI.
W swetrach i przeszczęśliwi, że latem może być aż tak chłodno. W Texasie latem bywa ok 48°.
MY.
Zgrzani i spoceni. Nieszczęśliwi, że latem może być aż tak gorąco.
Przygotowałam menu na 7 dni. Trzy razy poszliśmy zjeść do restauracji.
I co?
Nagle okazało się, że jestem znakomitą kucharką. YES! (I to nie dokładnie jest prwda).
ONI.
Żywią się byle jak i byle czym. Prawie nie gotują bazując na junk food, a wyglądają świetnie. Zdrowo i szczupło, i myślę, ze jest to zasługa ciężkiej pracy no ogromniastym rancho. Entuzjastyczni wobec owoców morza. U nich to rarytas i na dodatek, jak to rarytas, koszmarnie drogi.
MY.
Bardzo zwracam uwagę na to, co gotuję. Nie jadamy żadnych deserów i nie używamy cukru do niczego. Wyglądamy, oczywiście, również świetnie;)
ONI i MY.
Wszyscy jednakowo kochamy i znamy się na winie.
ONI.
Ubrania noszą absolutnie amerykańskie tzn. szorty, koszulka polo (na którą jestem wprost uczulona i gdybym mogła to zakazałaby jej produkcji) i sportowe buty. James obowiązkowo nosi sportową czapkę na głowie. Dla mnie katastrofa.
MY.
Preferujemy casual elegancję i tak też się ubieramy wychodząc z domu. Sportowe stroje nosimy tylko na wakacjach, w domu, w ogrodzie i w czasie ewentualnych wypadów za miasto.
Religia.
ONI.
Wychowani jako Baptyści.
MY.
Ciągnący za sobą balast religii katolickiej.
Różnic jest sporo.
Jak to więc się stało, że spędziliśmy rewelacyjnie prawie 10 dni będąc przez cały czas razem?
Rozmowom, opowieściom, zwierzeniom i żartom nie było końca czasami do godziny 3 nad ranem?
W czym tkwi sekret?
PS.
Dodam jedynie, ze żadne z nas nie ma tak dobrego kontaktu ze swoim rodzeństwem. Pomimo wielu podobieństw.