Bo chyba tak należałoby „to” nazwać. Mam takie chwile, ba nawet całe dni się kiedy zamykam się tak totalnie sama w sobie. Tylko ja i mój ból. Prawie intymna relacja. Nikt i nic się tam do mnie nie przedostanie. Za żadne skarby świata. Ludzie pukają, stukają, wołają, a ja nic.Wcale i wcale nie odpowiadam. Nie ma mnie.
„ptaku mojego serca
nie smuć się
nakarmię cię ziarnem radości
rozbłyśniesz
ptaku mojego serca
nie płacz
nakarmię cię ziarnem tkliwości
fruniesz
ptaku mojego serca
z opuszczonymi skrzydłami
nie szarp się
nakarmię cię ziarnem śmierci
zaśniesz”
To oczywiście mistrzyni Poświatowska.
W te dni najchętniej zostałabym przez cały czas w łóżku. Ja osoba dbająca o swój wygląd i raczej chyba dobrze i starannie ubrana mogę przez cały dzień chodzić w okropnym szlafroku. Jak taka przysłowiowa Dulska. Nawet gdyby nagle wybychla III wojna światowa przypuszczam, że nie zareagowałabym. Zasklepiam się tak bardzo w tym moim nieszczęściu, że cały świat praktycznie przestaje istnieć.
Czy to już depresja?