Archiwa miesięczne: Luty 2015

Czasem.

 Klosz.Czasem moje życie

 Żyje swoim życiem.

 

 Zupełnie niepotrzebnie

 Kładzie mi kłody pod  nogi.
 Te przysłowiowe

 I te nie.

 

 Czasem słyszę

 Chichot mojego życia

Całkiem niedaleko

Tuż

Za rogiem.

 

Szkoda, że nie potrafię

Cichutko

Szybciutko

Nacisnąć

Przycisk delete.

 

Chciałabym czasem

Zamienić to moje życie

Na inne.

 

Halo, halo

Wołam.

Zwykle

Nie odpowiada nikt.


Klosz.

                  Został usunięty. Klosz pod którym od daaaawna tak sobie bezpiecznie funkcjonuję i troszkę udaję, że żyję. Klosz ten jest od lat trzymany przez mojego męża.

                 Mąż, chcąc uporządkować co nieco nasz totalnie zniszczony przez remont ogródek, jakoś tak nieszczęśliwie się schylił i…..trzasnął mu kręgosłup. Ten trzask było słychać w (prawie) całej Belgii. Tak fatalnie, że praktycznie może się tylko minimalnie poruszać.

                 Tak więc sytuacja się odwróciła. I to diametralnie. To ja jestem tą osobą, która pomaga, podaje, obsługuje. Pociesza i trzyma za rękę. Delikatnie całuje (tylko i wyłacznie) w czoło. Nawet z wielkim wprawdzie trudem, ale jednak wytaszczyłam przed dom „zielone” śmieci czyli wielki i ciężki kontener z odpadami biologicznymi. No prawie jak superman. Dałam radę.

               No i cieszę się, cieszę się bardzo. Nie dlatego, że mąż jest chory, ale dlatego, że chociaż raz mogę ja coś dla niego zrobić. Chociaż troszeczkę spłacić ten dług, który wiem, że jest nie do spłacenia.

 

“Żyć to znaczy okazywać wdzięczność
za słoneczny blask i miłość,
za ciepło i czułość,
których jest tak wiele w ludziach i rzeczach”.

 

                                           (Phil Brosmans).

  

Delikatnie.

Delikatnie.

Cuuuuudny ten kubek!!!!!!!

 

              Czyli po polskiemu:” Przytulaj mnie delikatnie. Gościec sprawia ból/ kaleczy”. Do wyboru.
Ileż to razy spontanicznie poleciały mi łzy z powodu błahego ucisku dłoni, przytulenia właśnie, lub nie daj Boże poklepania po plecach.

                 Tak sobie myślę, że gdybym chciała mieć kochanka to musiałby on przed „tym” dostać szczegółową instrukcje mojej obsługi. Problem mam więc z głowy, a wierność małżeńską zagwarantowaną. Z mojej strony, rzecz jasna.

P.S.
Wpis popełniłam osobiście w sobotę, potem również osobiście go opublikowałam, poprawiałam i jeszcze raz opublikowałam.

Na koniec, również osobiście, go przez pomyłkę, usunęłam. Inteligentni inaczej tak mają.

 

Rekord.

                 Absolutny rekord.

Wczoraj byłam na wizycie kontrolnej w szpitalu. I wszystko, WSZYSTKO załatwiłam w 1,5 godziny. Znaczy się: bla, bla, bla z profesorem, pobranie krwi, siku do kubeczka, a także zdjęcie rentgenowskie protezy łokciowej. Z tą protezą zaczyna niestety być „coś” nie tak. Boli i co nieco na niej urosło. Naprawdę. Ja to potrafię cuda czynić.

              Ale ad rem. Czyli można, można, można!!!!!!! w szpitalu „komplet” załatwić nie marnotrawiąc na to pół dnia.
Alleluja.

Czy?

Czy. Czy mówiłam

 Że smutno?
 Że boli?

 

 Czy mówiłam

 Że kochałam?

 Ze żyletka cięła mocno?
 Że tęskniłam

 Że płakałam?

 

 Czy ktoś słyszał?

 Czy zadzwonił?

 Czy ktoś pomógł?


 Czy naprawdę dużo chciałam?

 

Tobie to jest fajnie.

                 Bardzo fajnie nawet.Tak mi właśnie jest, czego dowiedziałam się z wczorajszej rozmowy telefonicznej z dawną przyjaciółką z Polski. Dlaczego mi tak fajnie? „Gdyż sobie siedzę na d*pie w cieplutkim domu, pachnę, nic nie robię, a kasa sama mi leci”. Wow. To dopiero jest życie. Z*jebiste znaczy się. 

              Ale tak w zasadzie to nie mam na co się oburzać, twierdzi mój mąż. To przecież wszystko jest najprawdziwsza prawda. Dom jest faktycznie ciepły. Fakt. Jakoś nie wiem na czym innym niż na d*pie można by ewentualnie w miarę wygodnie siedzieć. Nic nie robię. Fakt. Mamy to szczęście, że u nas samo się sprząta, gotuje, prasuje….itd. A porządek mam w genach. Tylko okien nie myję i ciągle czekam na Osho713, który obiecał je umyć. Parole, parole, parole….. .No a to, że jako inwalida I grupy nie mogę pracować zawodowo nie ma znaczenia. Ani to, że w międzyczasie nauczyłam się, biegle w mowie i w piśmie, 4 języków obcych także nie. Pachnę? Pewnie, chociaż niestety nie zawsze. Mało powiedziane: ja pięknie pachnę. Na perfumy jestem w stanie wydać (prawie) każdą kasę i faktycznie ta ostatnia sama szczodrze spada nam z nieba. Taki lajf. Nawet Bill Gates przy nas to pikuś.

Więc o co tak w zasadzie mi chodzi?

Hmmm?

              Rozmowy ciąg dalszy:” Podczas gdy oni (ona i mąż) harują w TEJ z*sranej Polsce za marne grosze”.

               To harowanie, w jej przypadku, to akurat 8 godzin zajęć ze studentami tygodniowo. TYGODNIOWO. Mój mąż codziennie pracuje więcej. No, ale, ale nie zapominajmy o wyczerpującej pracy naukowej. Przez te wszystkie lata pracy (ponad 20) stworzyła 4 artykuły. Imponujące. Ja, Proszę Szanownego Państwa, nie urodziłam się wczoraj; znajoma wykłada historię architektury i nikt mi nie wmówi, że trzeba nieustannie się do takich akurat zajęć przygotowywać.


              No i te marne grosze. Z tych maleńkich, o pomstę do nieba wołających dochodów, dorobili się wielkiego domu z wielkim ogrodem w dużym, uniwersyteckim mieście. Do tego posiadają spore mieszkanie w centrum tegoż miasta, które wynajmują studentom. Za darmo, I presume. O tych tam trzech samochodach i regularnych wakacjach w ciekawych miejscach na świecie nie wspominam.

               Chyba nie muszę dodawać, że rozmowa była miła, przyjacielska i totalnie bezinteresowna. Zupełnie niezwiązana z tym, że za dwa miesiące jadą na wakacje do Anglii i chcieliby się u nas na jakiś czas, po drodze, zatrzymać.

No to nara.


           Idę sobie trochę popachnieć w kosztownych, niezwykle eleganckich ciuchach nie zapominając o założeniu tych wszystkich ogromniastych diamentów na palce.

Tak przygotowana poczekam na przyjście naszej służby.


„Nieziszczone przyjaźnie,

lodowate światy.

Czy wiesz,że przyjaźń trzeba

współtworzyć jak miłość?

Ktoś w tym surowym trudzie

nie dotrzymał kroku.

A czy w błędach przyjaciół

twej winy nie było?”

 

(W.Szymborska).