Klosz.

                  Został usunięty. Klosz pod którym od daaaawna tak sobie bezpiecznie funkcjonuję i troszkę udaję, że żyję. Klosz ten jest od lat trzymany przez mojego męża.

                 Mąż, chcąc uporządkować co nieco nasz totalnie zniszczony przez remont ogródek, jakoś tak nieszczęśliwie się schylił i…..trzasnął mu kręgosłup. Ten trzask było słychać w (prawie) całej Belgii. Tak fatalnie, że praktycznie może się tylko minimalnie poruszać.

                 Tak więc sytuacja się odwróciła. I to diametralnie. To ja jestem tą osobą, która pomaga, podaje, obsługuje. Pociesza i trzyma za rękę. Delikatnie całuje (tylko i wyłacznie) w czoło. Nawet z wielkim wprawdzie trudem, ale jednak wytaszczyłam przed dom „zielone” śmieci czyli wielki i ciężki kontener z odpadami biologicznymi. No prawie jak superman. Dałam radę.

               No i cieszę się, cieszę się bardzo. Nie dlatego, że mąż jest chory, ale dlatego, że chociaż raz mogę ja coś dla niego zrobić. Chociaż troszeczkę spłacić ten dług, który wiem, że jest nie do spłacenia.

 

“Żyć to znaczy okazywać wdzięczność
za słoneczny blask i miłość,
za ciepło i czułość,
których jest tak wiele w ludziach i rzeczach”.

 

                                           (Phil Brosmans).

  

Dodaj komentarz