Miejsce akcji to poniedziałek godzina 07.30.rano. Ja sobie jeszcze spałam, kiedy usłyszałam potężny huk. Zirytowana pomyślałam kto tez może tak hałasować o takiej godzinie? Za chwilę ktoś zadzwonił do drzwi? Kurier? Jak to, ja przecież niczego nie zamawiałam?
Słyszę glos mojego męża więc idę otworzyć drzwi. Patrzę z przerażeniem. Mężowi krew zalewała twarz. Co się okazało?
W nocy z niedzieli na poniedziałek był przymrozek i zamarzły nam szyby w samochodzie. Auto stoi przed garażem, gdyż w środku nie ma miejsca. Mąż zaczął skrobać okna samochodu. Najpierw z tyłu (co jest w tej historii niezwykle istotne), a potem z boku. Kiedy czyścił boczne szyby poluzował się hamulec ręczny i auto z impetem wjechało do garażu. Wjazd jest stromy i pochyły, gdyż prowadzi do piwnicy gdzie znajduje się garaż. Samochód rozwalił, prawie jak w filmie akcji, mocne, nowe, solidne, metalowe drzwi i zatrzymał się w środku garażu. Niejako po drodze przycisnął mojego męża do ściany tak mocno, że ten prawie nie mógł oddychać.
Wszystko przypadkiem widział nasz sąsiad, który spontanicznie bardzo, ale to bardzo nam pomógł miedzy innymi zawożąc męża na pogotowie. Wieczorem wpadł do nas zapytać o zdrowie męża.
I teraz najważniejsze: co by się stało, gdyby mąż stał jakieś 30 cm dalej, ZA samochodem?
Staram się o tym nie myśleć, ale do dzisiaj się trzęsę.
P.S.
W sumie mąż jest ok. Ma złamany palec, zdarty paznokieć, bolące i skaleczone kolano oraz odrapania na twarzy. Urazów psychicznych nie wymieniam.