…….się skończywszy.
Mąż wrócił do domu cały i zdrowy. Zachwycony, jak zwykle, amerykańską uprzejmością i zachwycony samym miastem także. Na szczęście USA to nie tylko zwolennicy aktualnego prezydenta.
A ja? Przeżyłam i żyję nadal.
Czas spędzony samotnie wykorzystałam na czytanie, oglądanie, bałaganienie, spanie i kontemplacje. I doszłam do absolutnie odkrywczego wniosku, że czasami, podkreślam czasami, dobrze i warto się rozstać. Chociażby po to, aby docenić to się tak „zwyczajnie” posiada.
I często nie docenia.