Archiwa miesięczne: Kwiecień 2015

Paradoks.

                Niedzielne, leniwe przedpołudnie. Mamy taki przemiły zwyczaj, że wstajemy późno, pijemy kawę w szlafrokach, czytamy gazety i sobie gadamy. Czasami prawie do południa.

Piękne chwile, ukradzione zapełnionej do granic możliwości agendzie męża.

               Znienacka zapytałam go co by zrobił gdybym nagle, z jakiegoś tajemniczego powodu, zupełnie wyzdrowiała.
Mężczyzna podniósł głowę znad czytanej prasy i krótko odpowiedział:

– od razu bym ci łeb ukręcił.


               Podsumowując: moje życie zawdzięczam mojej chorobie.

Amen.

 

Sekret.

Sekret. Mój sekret

 Jest sekretny.

 Jest wielki

 I ciężki

 Trochę tandetny.

 

 I ciąży

 I drąży

 W zadumie pogrąży.

 

 Ugniata mi duszę

 Ugniata mi ciało.

Chcesz poznać mój sekret?

 

Już wielu przed tobą to chciało…. .


Jezioro łabędzie.

Jezioro.

 

                   Widziałam w czwartek wieczorem w Gent (Gandawa po polskiemu, jakby kto nie wiedział). Nie jestem ekspertką baletu, ale miłośniczką owszem. Bardzo, bardzo mi się podobało. Tak się zapatrzyłam na te młode, śliczne i lekkie jak piórka Rosjanki, że prawie na 2h przestały mnie boleć kości. No dobra, PRAWIE, przestały.


Miejsce.

                  W sobotę wieczorem pojechaliśmy do naszej ulubionej, marokańskiej restauracji. Restauracja położona jest niedaleko naszego domu, ale ponieważ ja do niej nie dojdę, wzięliśmy autobus. Innym, istotniejszym być może powodem było to, że chcieliśmy się napić pysznego, marokańskiego wina.

                 Jedzenie, jak zwykle było smaczne, obsługa bardzo przyjemna, przyciemnione światła oraz nienatrętna, cudna, arabska muzyka.

Żyć nie umierać.

               Po jedzeniu postanowiliśmy spalić kalorie idąc na spacer. W ten sposób doszliśmy do kolejnego przystanku autobusowego. Stały tam trzy jednoosobowe ławeczki. Jedna wolna, a więc ja z przyjemnością i z ulgą na niej usiadłam. Ufff.


Kiedy to zrobiłam dwoje młodych ludzi, siedzących na sąsiednich ławkach, spontanicznie zerwało się z miejsc ustępując je mojemu mężowi. Ten, ewidentnie zaskoczony, wymamrotał z trudem jakieś tam podziękowanie i usiadł. Zdesperowany. Totalnie.

               Przez całą drogę się nie odzywał, w domu również nie, co wierzcie mi, jest absolutnie dla niego nienormalne. I co się okazało?

No co?

               Otóż mój mąż jeszcze nigdy w życiu nie został w taki straszny sposób upokorzony. UPOKORZONY. Jeszcze nigdy, nikt, nigdzie nie ustąpił mu miejsca. Nigdy przenigdy.

Pora jednak umierać.


                Człowiek jest prawie w depresji. Na szczęście dzisiaj rano wyjechał na dwa dni do Holandii na ważne spotkanie. Są tam znacznie starsi od niego ludzie, a więc mam autentyczną nadzieję, że jakoś się pozbiera i dojdzie do siebie.

Oby.


Pytanie nr 8.

               Jeszcze wrócę do świąt, a tak w zasadzie to do kartek świątecznych. Dostajemy je z Polski nadal, chociaż uczciwie przyznaję, że coraz, coraz mniej.

No cóż, taki lajf.

                Ale Proszę Szanownego Państwa jak to jest, że na 10 kartek na Święta Wielkanocne 7 było identycznych?
Na Święta Bożego Narodzenia podobnie; kartek 15 i 9 IDENTYCZNYCH.
Jak to jest możliwe?

              Głowiliśmy się oboje i głowiliśmy (głowa boli mnie do tej pory), ale niczego nie wygłowiliśmy.

 P.S.

Mąż podejrzewa, że być może te kartki są rozdawane lub dodawane za darmo do zakupów w jakimś markecie.

Prawda to?

 

Malum.

Wiersz. Przychodzą

 Różne.
 Rzadko kolorowe

 Czasami przeźroczyste

 Czasami szare

 Zawsze czarne o zmroku.


 Złe myśli.

 

 Siadają na brzegu łóżka.

 Kłębią się.
 W duszę zaglądają.

 Pytają.

 I pytają.

 Jak dotrzymasz życiu kroku?